Pędzle Sunshade Minerals | Prezentacja

czwartek, 26 lutego 2015
Witajcie dziewczyny! Dzisiaj przychodzę do Was z przezentacją i ogólnym opisem zestawu pędzli, który trafił w moje ręce w grudniu. Pędzle to przecież niezbędne akcesorium w kolekcji każdej makijażowej maniaczki! Chyba każdej dziewczynie chociaż raz zamarzyła się wielka kolekcja pędzli, więc na pewno każda chociaż raz pomyślała o zakupie wielkiego zestawu. Jednak większość blogerek odradza kupowanie zestawów, wiele dziewczyn uwaza, że są one niepraktyczne lub kiepskiej jakości, mimo, że wychodzą korzystnie cenowo. Ja na przykładzie tego zestawu przekonałam się, ze niekoniecznie jest się czego bać!
Zestaw przychodzi do nas w skóropodobnym, czarnym etui zamykanym na zamek. Jest ono wykonane dośc solidnie, nie mogę narzekać na jego jakość chociaż przez pewien czas śmierdziało jakimś tanim klejem. Zapach nie przeniósł się na pędzle i w sumie to całkiem szybko zwietrzał więc nie będę się czepiać. Etui wykonane jest z grubego, skóropodobnego materiału, który zarówno z wyglądu jak i w dotyku przypomina prawdziwą naturalną skórę. Jest ono dosyć twarde i sztywne więc doskonale ochroni nasze pędzle przed uszkodzeniami nawet w trudnych warunkach (np. podróż w damskiej torebce).
Na pochwałę zasługuje też jego design - proste, czarne, bez zbędnych ozdób i udziwnień. Znajduje się na nim tylko metalowa blaszka z wytłoczoną nazwą firmy. Moim zdaniem wygląda to bardzo profesjonalnie i mi osobiście kojarzy się  designem np. Zoevy. Nie jest to co prawda wykonanie z mistrzowską dbałością o szczegóły, i widać to na zdjęciach, ale nie wali tandetą z czego jestem bardzo zadowolona. Jedyne do czego bym się przyczepiła w związku z wyglądem tego etui to fakt, że suwak mógłby być sztywniejszy, albo po prostu inaczej wszyty, bo nieatrakcyjnie się "wybrzusza"
Etui zawiera w sobie 18 przegródek na pędzle wykonanych ze sztucznego materiału, który w tym zastosowaniu ma swoje uzasadnienie - jest dosyć sztywny i łatwo się czyści, co będzie ważne jeśli np. malujemy kogoś lub siebie poza domem i brudne pędzle czyścimy dopiero po powrocie. Naturalny materiał na pewno nie czyściłby się tak łatwo.
Przegródki są na tyle luźne, że spokojnie możemy w jednej umieścić dwa pędzelki. Ale oczywiście przy zakupie każdy pędzel umieszczony jest w osobnej przegródce, każdy ma swoje miejsce, jest ładnie wyeksponowany i nienarażony na stykanie się włosiem z innym pędzlem. Niby dobrze, ale jednak część w której znajdują się mniejsze pędzelki wygląda na pustawą.
Zanim jeszcze przejdę do pędzli, warto zaznaczyć, że większe pędzle przychodzą do nas w plastikowych osłonkach, które pomagają zachować kształt włosia i zapobiegną rozcapierzaniu się pędzla podczas przechowywania w etui. Tak samo zabezpieczony jest cieniuteńki pędzelek do eyelinera. Każdemu chyba zależy, żeby taki konkretnie pędzel był jak najbardziej precyzyjny więc zabezpieczenie go osłonką jest dobrym pomysłem.
Przejdźmy teraz do sedna sprawy, czyli samych pędzli. Jak już wspomniałam zestaw zawiera 18 sztuk pędzli, a dokładniej pięć dużych pędzli do twarzy, 11 mniejszych pędzelków o różnym zastosowaniu - do cieni, eyelinera, lub okolic wokół oczu np. korektora, oraz dwie szczoteczki do rzęs lub brwi, które moim zdaniem są tutaj niezbyt potrzebne i stanowią bardziej "zapchajdziurę" niż faktycznie potrzebną rzecz, ale jeśli nie posiadamy jeszcze takiego akcesorium to mogą się przydać.
Wszystkie pędzle wykonane są z włosia syntetycznego. Jest ono całkiem dobrej jakości, włoski są cienkie, ale jest ich dużo. Nie możemy narzekać, że pędzle są zbyt rzadkie. Włosia jest odpowiednio dużo, w zależności od rodzaju i kształtu pędzla. Pędzelki są odpowiednio zbite. Włosie jest miękkie i elastyczne. Nie drapią powiek, ładnie chwytają produkty sypkie i prasowane, a kremowych czy płynnych nie pochłaniają w nadmiarze.
Dodatkowo włosie bardzo ładnie się układa. Samo z siebie nie traci kształtu, utrzymuje się tak, jak zostało ułożone w skuwce. Pędzle w okrągłych skuwkach troszeczkę się rozcapierzają, ale nie tak, zeby tracić kształt, po prostu w naturalny sposób włosie się rozluźnia, a przy takim kształcie pędzli to zaleta. Dodatkowo muszę przyznać, że włosie jest bardzo ładnie ścięte. Włoski są równe, kształt zachowany, nie ma tutaj żadnych niekontrolowanych "wyrw" czy dziur.
Przyjrzyjmy się teraz designowi samych pędzli. Rączki wykonano z twardego drewna, które pomalowane zostało perłową farbą w szarobrązowym odcieniu. Maja one nietypowy kształt, wybrzuszają się w jednym miejscu, a następnie zwężają ku końcowi. Powiem szczerze, że nie mam wyrobionego zdania na temat takiego kształtu trzonka, ani mi to w niczym nie przeszkadza ani nie pomaga. Może tylko względy estetyczne trochę tu do mnie trafiają, bo wydaje mi się, że pędzel wydaje się smuklejszy i delikatniejszy dzięki takiemu "rzeźbieniu". 
Trzonki w zależności od pędzla i długości jego włosia, mierzą ok. 12-18 cm. Cały pędzel ma więc około 20 cm, chociaż muszę zauważyć, że pędzelki nie są jednakowej długości - różnią się pomiędzy sobą długością, między co niektórymi modelami różnica ta jest znaczna i wyraźnie widoczna.
Na trzonku nadrukowana jest nazwa firmy, prostą czcionką, bez dodatkowych ozdób. Szkoda, ze nie jest wytłoczona bo pewnie będzie się ścierać, ale z drugiej strony nie ma tutaj numerków więc to, czy napis się zetrze nie ma większego znaczenia. Nie mniej, używam tych pędzli codziennie i jak na razie nie zauważyłam, żeby na którymś napis zaczął się ścierać.
Włosie osadzone jest w skuwce wykonanej z grubego metalu o ciemnostalowej barwie. Skuwka jest twarda, zwężająca się ku końcowi, porządnie osadzona na trzonku. Żaden z pędzelków "nie lata" w miejscu łączenia i jak na razie żaden się nie rozkleił. Tak samo z włosiem - z niektórych pędzelków wyszły pojedyncze włoski, ale ogólnie włosie trzyma się na swoim miejscu.
Podoba mi się to, że wszystkie pędzelki są tak samo farbowane. Jasne, ciemniejące na końcach by na sanych koniuszkach stać się białe. Zwłaszcza w pędzlach do cieni się to sprawdza bo zawsze widzimy czy pędzelek jest brudny i do jakiego koloru był ostatnio używany. Nie dość, ze praktyczne to jeszcze ładnie wygląda. Ładnie wyglądają już tylko czyste, białe pędzle, ale jak wszyscy wiemy- ciężko takie doprać.
Jak już przy praniu jesteśmy to wspomnę o tym, że pędzelki prałam już kilkanaście razy. W ciepłej wodzie z mydłem. Przyznam, że miałam pewne obawy przy pierwszym praniu jednak zupełnie niepotrzebnie. Pędzelki ładnie się dopierają, pod wpływem wody i mydła wypłukują się z nich wszystkie pozostałości kosmetyków a także nie ma problemu z wypłukaniem z nich mydlanej piany.
W trakcie suszenia pędzle nie tracą kształtu, nie odkształcają się, nie tracą włosia. Zupełnie nic się z nimi nie stało, włoski pozostały nadal miękkie i przyjemne w dotyku, nie rozmoczyły się w miejscu klejenia włosia, nie poodpadały im skuwki. Nawet duże pędzle nie wymagały suszenia w osłonkach ani jakiegokolwiek specjalnego traktowania. Przyczepiłabym się jedynie, że w porównaniu z pędzlami innych firm, to długo schną. Dłużej niż inne pozostają wilgotne po praniu, zdarza się, ze duże pędzle nie zdążą wyschnąć nawet przez noc.

W takim ogólnym podsumowaniu muszę przyznać, że mamy tutaj porządny zestaw w atrakcyjnej cenie. Za niespełna 140 zł dostajemy 18 dobrej jakości pędzli w solidnym etui. Przyznam, że spodziewałam się, że będą one gorszej jakości, a jak na razie to nie ustępują dużo pędzlom np. Hakuro.
W najbliższym czasie planuję dla was jeszcze jeden post o tych pędzlach, w którym pokażę wam z bliska poszczególne modele, opisze je ze strony technicznej i opowiem jak się sprawdzają w swoich rolach.
Jeśli miałyście jakieś pędzle tej marki napiszcie jak wam się sprawdzały, dajcie też znać, jakie jeszcze dobre pędzle w rozsądnej cenie polecacie, jakie firmy lubicie najbardziej.

Czytaj dalej »

Wibo Boutique de Beaute | Blush Creme

poniedziałek, 23 lutego 2015
Witajcie Dziewczyny! Mam nadzieję, że ucieszy was fakt, że na stałe wracam już do blogowania. Zmiany zmianami, ale potwornie brakuje mi pisania, komentarzy,  kontaktu z czytelnikami. Zwłaszcza, że mam całkiem sporo gotowych zdjęć, całkiem sporą liczbę rzeczy obiecałam wam pokazać, trzeba zacząć wywiązywać się z terminów! A ten róż mam już całkiem długo i całkiem dobrze zdążyłam go przetestować. 
Jak pewnie wiecie na paryską kolekcję wibo i na te cudowne róże polowałam odkąd pojawiły się w internecie pierwsze zapowiedzi. Zwłaszcza, ze to kolekcja limitowana. Podczas gdy wszyscy zachwycali się rozświetlaczem w szykownym flakoniku ja chorowałam na róż kuszący pięknym pikowanym tłoczeniem i obietnicą kremowej konsystencji. 



Zacznijmy od koloru, który jest naprawdę bardzo przyjemny. Ja wybralam kolor numer 02, który jest połączeniem matowego chłodnego różu z nieco cieplejszym brzoskwiniowym odcieniem, który zawiera delikatne srebrne drobinki rozświetlajace. Moim zdaniem to bardzo udana, naturalnie wyglądająca kompozycja, chociaż te srebrne drobinki mogłoby być nieco drobniejsze. Nie wyglądają tragicznie, ale wielu osobom mogą się nie spodobać.


Opakowanie produktu nie jest może moim ulubionym typem opakowań, ale w sumie to wygląda bardzo ładnie. Jest to prosta, kwadratowa kasetka wykonana z matowego, średniej jakości plastiku. W wieczku umieszczona jest plastikowa "szybka" przez którą zobaczyć możemy zawartość opakowania no i oczywiście to przepiękne tłoczenie. Na "szybce" nadrukowane jest logo Wibo, nazwa kosmetyku i całkiem fajny, graficzny rysunek zgrabnej Francuskiej panienki. Całość wygląda moim zdaniem bardzo stylowo i nawet moje wrażliwe poczucie estetyki nie czuje się urażone. Całość jest gustownie wyważona i oryginalna. 
Z tyłu umieszczono sporych rozmiarów naklejkę zawierającą wszelkie podstawowe informacje na temat produktu, opis od producenta, a nawet rysunek przedstawiający gdzie należy produkt nakładać.


Przejdźmy teraz do totalnego zaskoczenia tym kosmetykiem, a mianowicie jego konsystencji. Produkt został opisany i otrąbiony wszędzie jako kremowy róż do policzków Blush Creme. Czego więc się po nim spodziewałam? No dokładnie tego co zostało o nim napisane czyli kremowej konsystencji. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy po pierwszym dotknięciu okazało się, że produkt jest najzwyklejszym w świecie różem pudrowym! W dodatku bardzo mocno sprasowanym i naprawdę suchym.


W sumie to powiedzenie, że produkt jest suchy to małe niedomówienie. ciemniejsze "kafelki" różu są twarde jak kamień i zupełnie nie nabierają się na pędzel. By zrobić dla was Swatch musiałam zdrapać odrobinę paznokciem żeby wgl było coś widać. Na pędzel ciemniejszy odcień nie nabiera się zupełnie. Po miesiącu testowania i użyciu conajmniej kilkanaście razy ciemniejsze fragmenty nadal zachowały idealną, nowiutką fakturkę, podczas gdy jaśniejsze kawałki sa już nieźle wygłaskane. Jak zapewne się domyślacie, pigmentacja nie jest powalająca. Na policzek nakłada się tylko jaśniejszy odcień, przy którym i tak trzeba namachać się pędzlem żeby cokolwiek było widać. Efekt jest subtelny i delikatny, zupełnie nie trzeba martwić się o blendowanie dlatego zużywam go do szkoły gdy chcę tylko minimalnie zaznaczyć policzki.


Zastanawiałam się długo jak podsumować ten produkt, bo to naprawdę niezłe zaskoczenie. I to raczej nie jest miła niespodzianka. Nada się dla niewprawionych dziewczyn, które boją się zrobić sobie różową plamę lub dla osób ceniących sobie mega naturalny efekt. Tak poza tym to dla mnie jest to produkt rozczarowujący. Płacimy za 9g produktu z czego połowa nie nabiera się na pędzel (chyba że byłby druciany)
i nigdy jej nie użyjemy. Druga połowa produktu jest w miarę ok, ale i tak nie robi szału. Opakowanie jest ładne, ale co z tego, gdy kosmetyk nie nadaje się raczej do niczego. Tak ponad to, to może przymknęłabym oko i po porostu nie napisała o tym produkcie (bo zdecydowanie przyjemniej pisze się pozytywne rzeczy) gdyby nie fakt, że klient jest jawnie wprowadzany w błąd. Produkt wszędzie opisywany jako kremowy okazuje się zwyczajnym prasowańcem i to w dodatku tak suchym, że nie da się nim pracować. Szczerze mówiąc nie wiem co mam myśleć o takim postępowaniu firmy.

Dajcie znać co wy myślicie o tym produkcie jak i o dziwnym "chwycie marketingowym". Ja czuję się nieco zniesmaczona czymś takim i cieszę się, że chwyciłam tylko za jeden róż, a nie ta jak miałam ochotę- za wszystkie.

Czytaj dalej »

Czerń, złoto, ćwieki | Wspomnienia z koncertu

sobota, 21 lutego 2015
Kto mnie śledzi na Instagramie, [klik] na pewno już widział fotki z koncertu z Bydgoszczy. Chłopaki ze Sleep Since The April zagrali naprawdę rewelacyjnie! Nie miałam jeszcze okazji podzielić się z Wami moim koncertowym manicure, no a chyba wszyscy wiedzą, że każde wyjście na taką imprezę wymaga specjalnych przygotowań? Ja postawiłam na czerń i złote stożkowe ćwieki, a żeby jednak nie było zbyt agresywnie dodałam do tego złoty piasek. Wyszło dosyć elegancko ale z pazurem godnym fanki ciężkiej muzyki.





Użyłam:
-Colour Alike Black Saint
-ćwieki Allepaznokcie
-Lovely Snow Dust 01


Jeśli ktoś z was też lubi taką muzykę, serdecznie zachęcam do posłuchania SSTA na YouToube [klik]. Wartosię nimi zainteresować, bo chłopaki są w trakcie nagrywania nowego materiału, a to prawdziwe talenty i ja wróżę im wielką karierę! Wokal jest naprawdę nieziemski, ale mnie szczególnie ujął główny gitarzysta, chłopak naprawdę gra z pasją! Polecam posłuchać, może przepadniecie tak samo jak ja xD 


Czytaj dalej »

Walentynkowy gradient

poniedziałek, 16 lutego 2015
Dłuuugo mnie tu nie było. Ale mam nadzieję, że wybaczycie mi tę długą nieobecność. Jak pisałam wam już kiedyś- ten rok jest dla mnie czasem bardzo wielu zmian, które zaczęły się już teraz. Zmieniają się sytuacje, miejsca, ludzie, wiąż potrzebuję czasu by przyzwyczaić się do nowych okoliczności. Wiele się u mnie działo, ale zatęskniłam już za pisaniem. Nie mam ostatnio czasu malować paznokci, ale coś szybkiego, prostego na walentynki postanowiłam stworzyć. Może nie jest to mani idealne, ale pamiętajcie, że teraz czuję się tak, jakbym uczyła się malować paznokcie od nowa :P






No wiem, wiem, mam strasznie suche skórki :P
Napiszcie mi co tam u was! Jak minęły wam walentynki? :D

Czytaj dalej »



SZABLON BY: PANNA VEJJS.