Cleopatra in New York Debborah Lippmann

piątek, 27 marca 2015
Piękna wiosna się robi za oknem, czas na kolory, pastele, neony, powiew życia i świeżości w manicurowe trendy. A mnie na przekór wszystkiemu naszło ostatnio na czernie, biele, monochromatyczne wzory. Dzisiaj w wersji błyszczącej, bo przepiękna Kleopatra właśnie do takich lakierów się zalicza- jest urocza, elegancka i trochę mroczna. Bogini! Czcijmy jej urodę!

Firma/Seria: Debborah Lippmann
Odcień: Cleopatra in New York
Pojemność: 15 ml
Krycie: 2 warstwy
Cena: $20

 
Kolor:  Żelkowa czerń, lekko transparentna, wypełniona po brzegi brokatem w kolorze złota.
Wysychanie: Jak na żelka wysycha dosyć szybko, ale nie jest to lakier, który nakładałabym na szybko przed wyjściem.
Aplikacja: Wygodny elastyczny pędzelek nabiera odpowiednio duża ilość lakieru wraz z brokatem. Brokat nie czepia się pędzelka i nie zostaje na nim, łatwo nakłada się na paznokieć. Lakier jest dosyć rzadki więc polecam nakładać go cieńszą warstwą, nałożenie zbyt dużej ilości na raz może skutkować spływaniem lakieru na boki paznokcia. drobiny brokatu nakładają się w miarę równomiernie, ale jednak nie jest to lakier zupełnie bezproblemowy.
Krycie:  Jest to żelek, więc wymagane jest nałożenie dwóch, albo czasem nawet trzech warstw, jednak biorąc pod uwagę efekt, jaki nim uzyskujemy, takie krycie jest w pełni uzasadnione.
Zmywanie: Nie będę kłamać, że jest ono lekkie, ale folia aluminiowa poradzi sobie z opornymi kawałkami brokatu
Inne: Wadą lakieru jest to, że mimo, iż wysycha w możliwie przeciętnym czasie, to długo pozostaje plastyczny, Nawet po jednym dniu można uszkodzić końcówkę.
Podsumowanie: Lakier jest piękny i jego elegancki, biżuteryjny wygląd i efektowność są w stanie wynagrodzić lekkie niedogodności. Zdecydowanie jest to lakier na większe wyjścia, ale należy nałożyć go odpowiednio wcześnie żeby zdążył wyschnąć. Niestety, lakier wymaga nieco szczególnej troski podczas nakładania, ale zdecydowanie efekt, jest tego wart.

 



Co sądzicie o tej piękności? Wpadła wam w oko?


Dzięki za uwagę i do następnego :*
Czytaj dalej »

Makeup Revolution Naked Chocolate | Recenzja

wtorek, 24 marca 2015
Witajcie dziewczyny! Zacznę na słodko: kto z nas nie lubi czekolady? Zwłaszcza takiej niskokalorycznej? Dzisiaj po raz kolejny chcę pokazac wam czekoladkę zero kalorii. Tutaj [klik] pokazywałam wam mleczną czekoladkę od Makeup Revolution, dzisiaj, przychodzę do was z jedną z najnowszych paltek tego producenta - białą czekoladką Naked Chocolate. Mam ją już jakiś czas, i odkąd przyszła do mnie, używam codziennie, czuję się więc już na siłach wypowiedzieć kilka słów na jej temat.
 

Opakowanie po raz kolejny zwala z nóg swoją niepowtarzalną urodą. Biała czekoladka apetycznie rozpływa się po opakowaniu robiąc mi nieodparty apetyt na gorącą czekoladę :P Naprawdę ładnie wykonana, odlana precyzyjnie z ciężkiego, grubego plastiku, który zdołałby moim zdaniem ochronić cienie przy upadku. Trochę szkoda, że jest to plastik błyszczący, bo minimalnie się rysuje. Paletka niestety waży swoje, co będzie upierdliwe podczas przewożenia, ale mamy w niej duże, porządne lusterko, sprawdzi się więc poza domem.

Za paletkę należy zapłacić ok 40 zł w zależności od sklepu. Tak jak w poprzedniej, znajdziemy w niej 16 cieni o łacznej wadze 22g, co biorąc pod uwagę fakt, że dwa cienie są podwójnej gramatury, daje ok 1,2 g cienia. Tak samo jak w Death By Chocolate - powiększonymi cieniami jest jasny, matowy beż oraz rozświetlający jasny cień. Czyli cienie, któych teoretycznie powinnyśmy zużywać najwięcej. Reszta, to połączenie matów i pereł w głownie ciepłych odcieniach.

Bardzo lubię konsystencję cieni z tych paletek, mimo, że są to prasowance, to pod palcami są jakieś takie aksamitnie miękkie i kremowe. Mają świetną pigmentację i dobrze przyczepiają się zarówno do pędzla jak i do powieki. Mogą odrobinę się osypywać, ale ja juz nauczyłam się ile należy nabrać na pędzelek, żeby nie okazało się to za dużo. Łatwo się blendują i tylko minimalnie tracą kolor podczas rozcierania.

Trwałość jest jak na moje potrzeby zadowalająca. Nałożone bez bazy po całym dniu na zajęciach nie wyglądają już tak świeżo jak z samego rana, ale jeszcze nadają się do noszenia. Nie znikają calkowicie, chociaż pod koniec dnia już zdecydowanie widać, że jest ich mniej niż zostało nałożone i są mniej intensywne. Wystarczy jednak delikatna poprawka i wszystko wraca do normy. Myślę, ze jak w końcu zainwestuję w dobrą bazę pod cienie, to nie będą wymagały żadnej poprawki przez cały dzień.

W paletce znajduje się szesnaście cieni. Każdy z nich ma swoją unikatową nazwę, która jest zapisana na folijce znajdującej się wewnątrz opakowania. Gdy ułożymy folijkę równo w opakowaniu, nad każdym z cieni będzie znajdowała się jego nazwa. Znajdziemy tutaj aż sześć cieni matowych oraz dziesięć perłowych, mniej lub bardziej połyskujących - czasem wyglądających bardziej na satynę niż perłę. Dodatkowo do opakowania mamy dołączoną dwustronną pacynkę do cieni, która oczywiście nie nadaje się do niczego.


White - jeśli chodzi o nazwę to ten zaskoczył mnie najbardziej. Ciemny matowy brąz w kolorze gorzkiej czekolady! Piękny, tylko o co chodzi z tą nazwą???
Tob-le-rone - Drugi kolor typowo przejściowy. Matowy szarobrązowy kolor, tym razem chłodniejszy, mniej w nim różowych nutek, jest bardziej szary.
Double Dip - Perłowe złoto w typowo ciepłym, leciuteńko miedzianym odcieniu. Uwielbiam!
FrostedChoc - jeden z moich ulubionych kolorów. Ciepły, rdzawobrązowy cień, lekko rudy, lekko złotawy w podcieniu, bardzo błyszczący.
Buttons - Chłodniejszy od poprzednika ale równie ładny. Ciemniejszy, bardziej czekoladowy, daje piękną taflę na oczach. Mimo, że jest ciemny, niesamowicie rozswietla skórę.
Adorable - Cień bardzo zaskakujący dla mnie, ponieważ zupełnie inaczej wygląda na skórze niż w opakowaniu. Wygląda na dosyć ciepły, złotawy beż, a tak naprawdę jest to mroźna, lekko różowa biel. Sprawdza się jako rozświetlacz.
Divine - Bardzo modny ostatnio odcień rose gold. Ciepłe miedziane złoto z dużą nutą różu i może kropelką brzoskwini. Nie przepadam za różowymi odcieniami na powiekach, a ten jednak mi się podoba. Ładnie komponuje się z czystym złotem.
Smoothly- Cień o podwójnej gramaturze. Matowy, jasny, mleczny beż z chłodnymi różowymi nutami.



Way- Głupio się nazywa, ale uwielbiam go! Ma podwójną gramaturę. Jest to cudowne jasne złoto, uwielbiam go jakoś rozświetlacz na policzki i do rozświetlenia wewnętrznych kącików. Daje piękny efekt tafli.
Milky- fajny kolor przejściowy. Matowy, w chłodnej tonacji, bardzo jasny szarobrązowy odcień z lekko różowymi nutkami.
Suger - nazwałabym go satyną, bo nie jest to typowa perła,  ciepły ciemny brąz z ceglastymi tonami z delikatniutkim różowym poblaskiem.
Sweet Shop- Piękny matowy cień w ciepłej tonacji, apatyczny kolor mlecznej czekolady.
Delight - Chłodny, szarawy ciemny brąz. Perłowy z różowawym połyskiem. Może to połączenie nie brzmi najlepiej, ale wygląda naprawdę efektownie.
Choc-Fest - Czerwonawy, buraczkowy odcień, trochę brąz, trochę bordo, może nieco oberżyna? Matowy, podoba mi się, ale boję się takich kolorów u siebie.
Dipped - tę nazwę na pewno znacie już z paletki Death By Chocolate. Nie są to jednak identyczne cienie, ten jest bardziej beżowy w odcieniu, bardziej złotawy w połysku, zdecydowanie mniej połyskujący. Bardzo go lubię w codziennich makijażach, niepozorny, a robi wrażenie.
Mocha Lover - Złotawy odcień brązu, bardzo mocno błyszczy! Lubię ten odcień, ale nie używam zbyt często.


Podsumowując: Za niewielkie pieniądze dostajemy pięknie wyglądającą paletkę o dobrze skomponowanej zawartości, świetnej jakości cieniami. Jest solidnie wykonana, ma duże lusterko i doskonale sprawdzi się w podróży. Zawiera zarówno matowe jak i błyszczące cienie, w ciepłych i chłodnych tonacjach, dzięki czemu jest niesamowicie uniwersalna. Sprawdzi się przy makijażu dziennym, wyjściowym, a nawet mocnym, wieczorowym. Fankom neutralnych makijaży na pewno się spodoba. Jedynie nazwy ma jakieś takie nieprzemyślane i nieciekawe, co mnie strasznie wkurza. Dodatkowo przepięknie pachnie- czekoladą, troszeczkę wanilią, odrobinkę capuccino. Mniam!


Kto z was ma już tę paletkę? Jak wam się podoba?

Czytaj dalej »

Neonowe Piegi | BPS

piątek, 20 marca 2015
Wracam z szybkim postem. Nie będę kolejny raz sie tłumaczyć, że czas nie pozwala nawet na spokojne wypicie herbaty. Po prostu mam nadzieję, że zrozumiecie i będziecie dla mnie wyrozumiałe. Niedługo wrócę do was na stałe, ale na razie trzeba jakoś przetrzymać ten ciężki okres. 
Szybko przejdę więc do prezentowanego produktu:


Nadchodzi wiosna, więc czas sięgnąć po weselsze, neonowe kolorki. Jeśli nie na cale aznokcie, to chociaż w formie ozdób. No i jako ozdoby świetnie spiszą się neonowe piegi do paznokci pochodzące z Born Pretty Store. W małym uroczym słoiczku dostajemy pieguski w cudownych neonowych kolorach. Są one w dwóch rozmiarach przez co można nimi uzyskać bardzo randomowy efekt na paznokciach. 


Nie wiem z czego te pieguski sa wykonane, ale są leciutko przezroszyste, sprawiają wrażenie bardzo grubej, dośc sztywnej folii, o tyle fajnej, że całkowicie matowej. Nie są jednak na tyle sztywne, żeby odstawały od paznokcia. Wręcz przeciwnie - jeśli się przykleją, wyginają się już chyba na stałe i nie rozprostowują się, nie odstają, nie odpadają. Pokryte topem utrzymają się bardzo długo. Manicure z ich wykonaniem nosiłam 5 dni i w tym czasie straciłam tylko dwa piegi. Mało, prawda? 


Piegi nadają się nie tylko do układania na pazurkach. Można też wykonać z nich własny lekier- topper. Jeśli wsypiemy piegi do buteleczki i dodamy metalową kuleczkę, która będzie mieszała drobiny otrzymamy świetny neonowy topper nadający się do nałożenia na każdy inny lakier.


Piegi dostaniecie na Born Pretty Store a dokładnie tutaj [klik]. kosztują one $4.36 czyli całkiem niedrogo, a dodatkowo używając kodu JJG10 otrzymacie 10% zniżki na kazdą nieprzecenioną rzecz. Watro też wspomnieć, że wysyłka na cały świat jest darmowa, więc nie trzeba doliczać dodatkowych kosztów.






Fakt, że otrzymałam produkt do recenzji nie wpływa na moją opinię.
Czytaj dalej »

GlamGlove | Recenzja

wtorek, 10 marca 2015
 Hej! Chciałabym dzisiaj napisać poruszający do głębi, z zawiłą fabułą i zaskakującym zwrotem akcji wstęp. Niestety nie mam pomysłu, a u mnie nic kompletnie się nie dzieje, poza tym, że Matura za pasem, czas goni! Jak zwykle przypomniało mi się w ostatniej chwili, że jeszcze nie zaczęłam sie uczyć, a do tego życie ostatnio obfituje w różnorodne przyjemności natury prywatnej, pogoda jest co raz piękniejsza i jakoś tak nie chce mi sie uczyć. Ale nie o tym dzisiaj! Dzisiaj bedzie o myciu pędzli. W wersji dla niemających czasu.

 Każda szanująca się makijażomaniaczka ma w swoim zbiorze co najmniej kilka pędzli. I każda na pewno wie, że należy je regularnie czyścić. Nie oszukujmy się- większość z nas nie robi tego "na sztuki". Ja również jak już zasiadam do "prania" to piorę na raz większą ilość. Jeśli ta większa ilość składa się z kilku sztuk to wszystko w porządku. A co gdy mamy w swojej kolekcji kilkadziesiąt... albo kilkaset? Trwa to wtedy strasznie długo, przez dłuższy czas trzymamy dłonie pod bieżącą wodą, skóra robi się po jakimś czasie zmeczona i rozmoknięta, osłabiają się paznokcie, a detergent używany do czyszczenia - zwłaszcza, jeśli ma właściwości dezynfekujące, wysusza dłonie. 

I tu z pomocą, przychodzi nam GlamGlove - czyli rękawiczka przeznaczona do mycia pędzli. Rękawiczka wykonana jest z solidnej, grubej gumy. Nie boję się, że nakładając ją na dłoń uszkodzę ją długimi paznokciami. Jest wystarczająco duża, żeby każda dłoń się w niej czuła swobodnie,  ale nie na tyle duża żeby sprawiać problemy podczas użytkowania. Ma specjalne miejsce na kciuk, co bardzo ułatwia sprawę, jest po prostu wygodnie ją trzymać. Guma jest matowa - co mnie bardzo cieszy bo jakoś nie czuję sympatii do połyskującej gumy w typie taniego lateksu. Do tego ma bardzo fajny kolor, dziewczęcy i energetyczny.

Jako paznokciomaniaczka doceniam w tej rękawicy fakt, że nawet trochę nie przemaka, co chroni paznokcie i delikatną skórę dłoni przed kontaktem z wodą i środkami czyszczącymi. Dodatkowo rękawiczka sama w sobie bardzo szybko wysycha. Ja przypinam ją na kilka minut klamerką i to w zupełności wystarczy, po chwili mogę ją już spokojnie schować.
Rękawica z obu stron zawiera wypustki w różnych, ale przemyślanych kształtach. Z łatwością wyczyścimy na nich zarówno większe, jak i mniejsze pędzle, a także odciśniemy z nadmiaru wody opłukany już pędzel. Dzięki temu, że wypustki są sztywne, docierają do wnętrza pędzla i doczyszczają go nawet w głębszych zakamarkach.


Z jednej strony rękawiczki, na środku. mamy duże, okrągłe wypustki przeplatane z maleńkimi kuleczkami- moim zdaniem jest to najlepszy fragment do czyszczenia dużych pędzli do twarzy. Wypustki są na tyle duże, że dotrą w głębsze zakamarki pędzla, a przez swój obły kształt nie uszkodzą struktury włosia.
Na górze znajdują się podłużne, poziome "pasy". To mój ulubiony "wzór" jeśli chodzi o odciskanie mokrych pędzli, zwłaszcza tych dużych. Pod wpływem nacisku woda wydostaje się z pędzla i spływa rowkami zamiast wsiąknąć spowrotem we włosie.
Moim faworytem jeśli chodzi o wypustki na tej rękawicy, są te najmniejsze, które zajmują zdecydowanie największą powierzchnie, gdyż znajdują się zarówno z jednej jak i drugiej strony rękawicy. Są idealne do czyszczenia mniejszych pędzli. Są dosyć miękkie w porównaniu z resztą wypustek, a do tego zakończone na okrągło więc nie boję się nawet o najmniejsze i najdelikatniejsze pędzelki. Nawet jeśli mocniej je doscisnę, nic im sie nie stanie.

Druga strona rękawicy zawiera ten sam wzorek co poprzednia- maleńkie kuleczkowe wypustki więc ich już nie fotografowałam i nie będę się rozpisywać. Wypowiem się za to na temat pozaostałych dwóch wzorów. 
Środkowy na początku zupełnie do mnie nie przemawiał. To małe, ułożone na skos względem siebie nawzajem paseczki. O dziwo stały się jednym z moich ulubionych, ponieważ świetnie wyciągają wszelkie zanieczyszczenia z włosia większych i mniejszych pędzli.
Ostatnim wzorem są fale, które dla odmiany niezbyt przypadły mi do gustu. Moim zdaniem są zbyt mało pofalowane żeby dobrze czyścić zanieszyczenia, chociaż sprawdzają się do odciskania wody z mniejszych pędzelków.

Jak możecie zauważyć, rękawica zwiera także wzory na bokach, co już w ogóle jest dla mnie szokiem! Jeszcze nie spotkałam się, żeby producent tak bardzo dopracowywał szczegóły, żeby zagospodarować także powierzchnię na bokach produktu. Nie używam tych wzorów zbyt często, ponieważ jest to powtórzony wzór małych kuleczek i dość rzadki, łagodny wzorek poziomych pasów, które nie do końca wiem do czego wykorzystać.


Podsumowując- bardzo się cieszę, że mogłam zostać posiadaczką tej rękawicy. Jest naprawdę świetna, dużo łatwiej doczyszcza się z jej pomocą każdego rodzaju zanieczyszczenia z każdego rodzaju pędzli. Jest bardzo przemyślana, świetnie zaprojektowana i wygodna. Nie tylko ułatwia doczyszczenie pędzelków, nawet tych zafarbowanych, ale znacznie przyspiesza mycie. Czas wystawania przy zlewie z mokrymi pędzlami skraca się z pół godziny do kilkunastu minut! To idealny gadżet dla tak zabieganych osób jak ja teraz, dla osób, dla których każda minuta jest cenna i nie mają zbyt wiele czasu na dbanie o swoje akcesoria. Hania odwaliła naprawdę dobrą robotę! Naprawdę mało firm pomyślało o wprowadzeniu do asortymentu tego typu gadżetów, a jeśli już są dostępne, to ceny zwalają z nóg!

Nie wiem jak wy, ale ja cieszę się, że osoba którą podziwiam i uwielbiam oglądać stworzyła coś, co mogę teraz posiadać u siebie i z przyjemnością używać. Dajcie znać, co wy sądzicie o produktach tego typu, czy posiadacie tę rękawicę i co o niej sądzicie. 

Dziękuję i do następnego! :*

Czytaj dalej »

Missha M Perfect Cover | Hit 2014

sobota, 7 marca 2015
Pokazując Wam na początku roku Hity 2014 roku, założyłam sobie, że następne posty będą obszerniejszymi recenzjami pokazanych produktów. Jakoś tak wyszło, że przerwałam ten cykl już pod koniec, dlatego dzisiaj zamierzam go kontynuować. Pokażę Wam ostatni produkt z moich zeszłorocznych hitów. Co prawda, został jeszcze rozświetlacz, ale jest on już niedostępny, a nie chcę pisać o produktach, których nie można już dostać.
Missha M, to moje pierwsze zetknięcie z produktami tego typu. Kremy BB były mi wcześniej obce, ale już ta pierwsza próba przekonała mnie, że warto zainwestować w taki kosmetyk, zwłaszcza latem.


Zacznijmy, tradycyjnie już, od opakowania. Zwyczajna tubka z grubego, elastycznego materiału zakończona "dziubkiem" o pojemności 20 ml z której bardzo łatwo zaaplikować dowolną ilośc produktu. W przypadku kosmetyku o pojemności 50 ml tubka zaopatrzona jest też w praktyczną i wygodną pompkę. Całośc wygląda estetycznie, ciemna, chłodna metaliczna czerwień opakowania pięknie wygląda w połączeniu ze srebrnymi detalami i sprawia wrażenie produktu raczek ekskluzywnego. Niestety, napisy się ścierają.


Produkt ma konsystencję gestego, treściwego kremu. Lekko się rozprowadza, miękko sunie po skórze. Jest bardzo przyjemny, jego noszenie jest w pełni komfortowe dla skóry. Nałożony na twarz wygląda ładnie, naturalnie, nie robi efektu maski. Mimo, że jego kolor jest dosyć różowy i obawaiałam się go, produkt w jakiś magiczny sposób stapia się i dostosowuje do cery. Po kilku minutach od nałożenia zupełnie nie widać, że mamy na twarzy jakiś produkt! Do tego jest niesamowicie trwały, po produkcie tego typu spodziewałam się niewielkiej trwałości i minimalnego krycia, a tu takie zaskoczenie! Krem ma całkiem dobre krycie- powiedziałabym, że średnie i utrzymuje się naprawdę przez kilka długich godzin. Nie spływa w upale ani podczas kontaktu z wodą. Niestety odbija się na ekranie telefonu lub aparatu.


Mój kolor to najjaśniejszy - 13. Odcień mlecznego, różowawego beżu. W porównaniu z nim podkład z L'Oreal wypada bardzo żółto. Będzie to idealny kolor dla naprawdę bladych dziewczyn. Posiadaczki mlecznej cery będą z nim zachwycone! Ja też jestem bo dla mnie to ideał! Latem, gdy używałam go najczęściej dodawałam do niego odrobinkę ciemniejszego podkładu, co jednocześnie ocieplało kolor i zapewniało mi nieco lepsze krycie. Jeśli ten krem samodzielnie okaże się dla was za jasny lub za lekki, to gwarantuję, że sprawdzi się idealnie w roli "rozjaśniacza" ciemniejszych produktów. Nie sprawdzi się tylko dla osób, z bardzo wrażliwymi nosami- słodki, mdły, pudrowy zapach kremu wyczuwalny jest bardzo mocno i dosyć długo po nałożeniu. Chociaż można się przyzwyczaić - ja strasznie nie lubię zapachowych kosmetyków, ale po jakimś czasie przestałam zwracać uwagę.


Na koniec pozostawiłam jego magiczne wręcz właściwości. Producent obiecuje nam, że krem ten ma łagodzić i nawilżać skórę, do tego powinien mieć działanie rozjaśniające przebarwienia, przeciwzmarszczkowe oraz chronić skórę przed słońcem. Poprzeczka postawiona wysoko, prawda?
Nie wypowiem się jedynie na temat jego działania przeciwzmarszczkowego, bo jak wiemy nie jest to rzecz, którą da się zaobserwować. Za to zdecydowanie zgadzam się z właściwościami łagodzącymi i rozjaśniającymi przebarwienia. Zmagałam się przez jakiś czas z podrażnieniem skóry w kilku miejscach, a oprócz tego notorycznie pojawiały mi się w jednym miejscu kilka czerwonych "cętek". Do tej pory nie doszłam do tego, co było przyczyną takiego stanu rzeczy, ale odkąd zaczęłam używać tego podkładu zaczerwienienia znacznie się przejaśniły (a zniknęły dzięki kolejnemu koreańskiemu cudeńku, o którym kiedyś jeszcze napiszę), a podrażnienia całkowicie zniknęły. Wyczuwalne też jest nawilżenie cery, czuję, że w ciągu dnia nie traci ona wody nawet jeśli nie nałożę pod spód kremu. Co do ochrony przeciwsłonecznej - SPF 42+++ mówi chyba samo za siebie?


Podsumowując: jestem bardzo zadowolona ze swojej pierwszej przygody z kremami BB i jednocześnie pierwszej przygody z kosmetykami azjatyckimi. Zdecydowanie ten krem będzie czymś, do czego będę wracać regularnie, mimo, że cena nie jest niska. 
Ciekawa jestem waszej opinii na temat kosmetyków azjatyckich. Chętnie się dowiem, co możecie polecić :)


Czytaj dalej »

NEW IN: Styczeń/luty 2015

czwartek, 5 marca 2015
Mało mnie tu ostatnio, ale nie krzyczcie! Wiecie, matura, dyplomy, obrona... wszystko na raz a czas goni! Dlatego niezbyt często sie tu pojawiam, ale staram się jak mogę, żeby chociaż czasami znaleźć wolną chwilę na napisanie czegoś.
Dzisiaj tradycyjnie, początek miesiąca więc trzeba pokazać co zakupiłam w ciągu ostatnim czasie. Tym razem będą to zakupy z aż dwóch miesięcy, gdyż w styczniu zakupy były tak skromne, że nie warto było ich wam pokazywać. Za to w lutym zaszalałam nieco bardziej, więc zapraszam do oglądania :)


1. Wibo Blush Creme. Róż z limitowanej kolekcji Paryskiej Wibo. Skusiłam się i żaluję, bo chodziaż kolor ma przepiękny, to co z tego, skoro okazal się zupełnie innym produktem niż miał być? Co o nim myślę napisalam już tutaj.
2. Lovely Curling pump up mascara. Jak już byłam w Rossmannie to skusiłam się na osławiony i wychwalany przez wszystkich tusz. Fakt, że mój się już skończył i niska cena podczas gdy akurat miałam chwilowy kryzys gotówkowy przemówiły na jego korzyść. Powiem szczerze, że jest ok, ale szału na mnie nie zrobił, zwłaszcza że bardzo szybko wysechł.


1. Essence Hello Autumn. Brakowało mi fajnego nudowego matu do ust. Ten kolor wpadł mi w oko i również zachęcił niską ceną. Calkowicie matowy nie jest, a szkoda bo takie lubię, ale ma fajny kolor i wygląda bardzo naturalnie.
2. Classic lip pencil 325. Trwają poszukiwania idealnej matowej pomarańczki do ust! Niestety ta jest wciąż zbyt czerwona jak na moje potrzeby.
3. Makeup Revolution Scandalous Vice. Kolejny etap poszukiwania pomarańczki na wiosnę. Ta jest świetna pod względem koloru - neonowa, pomarańczowa, soczysta. Niestety bardzo kremowa przez co nie utrzymuje się wybitnie długo i jest półtransparentna.


Real Technics Miracle Complecsion Sponge. Poprzednia sztuka służyła mi ponad pół roku i chciałam nawet pokazać wam jak po tym czasie wygląda przy codziennym używaniu, ale niestety... kot zrobił sobie z niej zabawkę. Nie umiem malować się pędzlem, więc zakupiłam nową sztukę.


Lakiery trafiły do mnie od Orientalmeat, u której to wygrałam rozdanie. To moje pierwsze lakiery Orly i pierwsza modeleczka. Z niej jestem najbardziej zadowolona. Ten kolor marzył mi się odkąd pojawiły się pierwsze zapowiedzi neonowej kolekcji.


Makeup Revolution Ultra Contour Kit Fair. Zestawik do konturowania jakoś tak sam mi się kliknął. Jego mały rozmiar będzie zaletą na wyjazdach, tak samo jak to, że mamy tutaj wszystko w jednym. Róż to niezła podróbka orgasmu, a bronzer ma fajny matowy, dość chłodny kolor, dobry nawet dla mojej bladej twarzy.


Makeup Revolution Naked Chocolate. Nowa gwiazda mojej toaletki. Piękna biała słodkość zdetronizowała na razie Death by Chocolate, co jest sporym wyczynem! Paletka jest cudowna, świetna jakościowo, świetnie wykonana no i te kolory! Mniam! Niedługo napiszę o niej więcej!


Napiszcie mi co wy kupiłyście ostatnio wartego uwagi? A może przed czymś chcecie mnie ostrzec? Jesli miałyście lub macie któryś z tych produktów zapraszam do wyrażenia swojej opinii :)

Dziękuję za uwagę i do następnego :*
Czytaj dalej »



SZABLON BY: PANNA VEJJS.