Lustereczko powiedz przecie... | Recenzja | BPS

piątek, 27 listopada 2015
Dzisiaj o lakierze, który jest niesamowity, piękny, wyjątkowy, cudowny a jednocześnie obrzydliwy, wstrętny i ogólnie mnie wkur... wkurza mnie strasznie! 
Lustereczko powiedz przecie... jakie lustereczko? Ano to na moich paznokciach bo dzisiaj pokażę wam lakier z efektem lustra. Zaznaczę tylko, że lakier jest naprawdę piękny, ale beznadziejnie się fotografuje. Zrobiłam mu 246 zdjęć i naprawdę szczerze się obawiałam, że nie będę miała wam co pokazać. Wybrałam kilka zdjęć w miarę znośnych, nie gniewajcie się, chciałabym, żeby te zdjęcia były piękne i idealne, ale ten lakier mnie przerósł!


Firma/Seria: Born Pretty Store
Odcień: -
Pojemność: 15ml
Krycie: 1 warstwa
Cena: $14.90

Ten lakier to prawdziwe cudo jeśli chodzi o jego wygląd na żywo. Jest przepiękny! Jeśli mamy równą płytkę paznokcia i nałożymy go na jakąś bazę w ciągu sekundy daje efekt prawdziwego lustra! Ciężko w to uwierzyć, ale naprawdę! W paznokciach dosłownie można się przejrzeć! 

Dziwnie się go aplikuje. Niby napisałam, że kryje jedną warstwą, ale tak na prawdę to najlepiej nakładać go kilkunastoma delikatnymi szybkimi pociągnięciami i naprawdę cieniutko nakładać. Lakier zasycha dosłownie natychmiast po zetknięciu z paznokciem więc tak na prawdę na paznokcieć nakładamy kilkanaście minimalnych warstewek.

Zwykle nie wypowiadam się o trwałości. Tym razem jednak muszę. Jeśli marzycie o lustrzanych paznokciach na długie tygodnie to zmartwię was, nie da sie tak. Lakier nie pokryty topem dosłownie wyciera się, jakbyśmy paznokcie pomalowały farbką plakatową albo kredką. Poszczególne warstwy ścierają się w kontacie z czymkolwiek. Jeśli natomiast nałożymy top (kupujemy go w zestawie z lakierem) to lakier nie będzie się ścierał, ale nadal należy uważać na dłonie, gdyż z topem schodzi takimi małymi płatkami. Ale nie caly na raz, tylko te poszczególne warstewki, jakbyśmy rozdzielali na części chusteczkę higieniczną. 

Cóż... ciężko mi go podsumować, gdyż naprawdę mi się podoba! Jest przepiękny i daje rewelacyjny efekt! Tylko skubaniec jest nietrwały i wymaga dobrej bazy. Najlepiej z hybrydy! Nałożony na lakier bazowy wygląda tak sobie, na gołym paznokciu nie wygląda wcale, robi się całkowitym matowym sreberkiem, zwykłym metalicznym lakierem.  No ale jest taki piękny! Chociaż jak tak spojrzałam na cenę... chyba jednak nie polecam.

Lakiery możecie kupić na dziale Nail Art a konkretnie tutaj. Kosztują sporo, ale korzystając z mojego kodu rabatowego JJG10 uzyskacie 10% zniżki na zakupy! Pamiętajcie też, że wysyłka jest darmowa na cały świat!



Dajcie znać co sądzicie i jak wam się podoba ten manicure. 
Dzięki i do następnego :*

Czytaj dalej »

Wibo Royal Manicure | Recenzja

wtorek, 24 listopada 2015
Ostatnio pokazywałam wam i pisałam o lakierze z tej samej serii w odcieniu srebra [KLIK]. Dzisiaj ten sam lakier w kolorze złotym. I słowo recenzja w tytule posta jest może nieco na wyrost, gdyż lakier jest dokładnie taki sam jak jego srebrzysty kolega, różni się zaledwie kolorem, więc jeśli ktoś nie czytał a ma ochotę poznać lakiery bliżej pod względem technicznym to zapraszam do poprzedniego wpisu. Dzisiaj o nim tylko w skrócie bo nie ma sensu się powtarzać prawda? 


Firma/Seria: Wibo Royal Manicure
Odcień: 02
Pojemność: 8,5ml
Krycie: 2 warstwy
Cena: 7,69zl

 Podoba mi się kolor tego lakieru, To takie zimne złoto, blade i spokojne. Metaliczne i bardzo błyszczące z wyraźnie wybijającym się pyłkiem, który ma odcień ciepłego żółtego złota. Nakłada się i zmywa tak samo jak jego srebrny brat. Nie jest co prawda tak ładny jak zeszłoroczny Lovely (a tak bardzo na to liczyłam!). Wibo mimo, ze ma taki sam kolor to jednak jest bardziej metaliczny niż brokatowy. Lovely miał bardziej połyskujące wykończenie.





Nie rozpisuję się bo o wszystkim już powiedziałam ostatnio. Ogółem polecam te lakiery bo są ładne, ale niestety nie zastępują idealnie moich ukochanych piasków z Lovely.  
Jeśli je znacie to powiedzcie co myślicie o tej serii lakierów. Chętnie też dowiem się czegoś o innych kolorach bo ja mam tylko dwa!


Dzięki i do następnego :*

Czytaj dalej »

Paznokcie otulone szronem | Wibo Royal Manicure | Recenzja

piątek, 20 listopada 2015
Wiecie kiedy ostatnio była u mnie recenzja? Tak, tak, we wtorek, ale nie o taka pytam. Recenzja lakieru. Wiecie? Strzelajcie! NA WIOSNĘ! Przez ostatnie pół roku natrzaskałam zdobień i recenzji kosmetyków, a o lakierach nie pisałam prawie nic! No czas najwyższy coś z tym zrobić i dzisiaj przychodzę z lakierem, który może wam się spodobać, ale uwaga! Pochodzi z serii limitowanej więc kto chce go zdobyć to trzeba się spieszyć!


Firma/Seria: Wibo Royal Manicure
Odcień: 02
Pojemność: 8,5ml
Krycie: 2 warstwy
Cena: 7,69zl
 
Metaliczne zimne srebro. Takie jakby foliowe sreberko z większymi drobinami brokatu i drobniutkim pyłkiem. W połączeniu z piaskową formułą wygląda to naprawdę ładnie i biżuteryjnie. Gdy lakier zaschnie i stanie się chropowaty sprawia wrażenie, jakby paznokieć cały był otulony srebrnym brokacikiem. Kolor wybitnie imprezowy i wybitnie zimowy, bo wygląda naprawdę mroźnie! 
 
Aplikacja przebiega sprawnie co jest rzadkie przy piaskach. Lakier nie jest zbyt gęsty dzieki temu łatwo nim manewrować przy skorkach nawet dośc grubym płaskim pędzelkiem, który tutaj mamy. Chociaż wiem, że niektórym osobom taki pędzelek nie przypadnie do gustu to ja jestem zadowolona, że jest jaki jest. Bo jest miękki i elastyczny, nie robi smug, ale ładnie rozkłada lakier na sporej powierzchni za jednym pociągnięciem. 
 
Oczywiście wszyscy na pewno zdajemy sobie sprawę z tego, że lakier mający w sobie brokat nie odpuści tak łatwo i przyda się folia. No przyda się, ale akurat tutaj spokojnie można sie bez niej obejść, lakier się łatwo rozpuszcza a brokatu nie ma tu aż ta wiele
Co do krycia to dwie cienkie warstwy wystarczą, ale jak ktoś chce uzyskac mocny brokatowy efekt to można dołożyć trzecią.
W lakierach zwykle nie mówię o opakowaniu, ale tutaj chętnie wspomnę, że jest bardzo ładne. Naprawdę przyjemne dla oka. Miminalistyczne, bez zbędnych ozdób. Buteleczka z grubego szkła, czarna kanciasta nakrętka i bardzo minimalistyczna naklejka z nazwą. Napisy i złota korona jako jedyna ozdoba! Cieszy to moje oko.

Podsumowując to polecam ten lakier. Mi jest on zbędny i wedruje do mojej mamy,  gdyz mam niemal identyczny piasek z OPI, który co prawda dłużej schnie, ale ma lepszą trwałość (piaski z Wibo dośc szybko odchodzą z paznokcia i to całym płatem). Mimo to, jak komuś się podoba i nie ma jeszcze srebrnego piasku, a chcialby mieć to chyba warto. W końcu to nie jest kolor, ktory będziemy nosić tygodniami, a raczej na jeden wieczór.




Dzięki i do następnego :*

Czytaj dalej »

Million Dolars Lips | Recenzja

wtorek, 17 listopada 2015
W pierwszych słowach biję sie w piersi i przepraszam, że post jest spóźniony, doskonale zdaję sobie sprawę, że powinien pojawić się w poniedzialek i zdecydowanie nie o tak później porze, jednak sa takie dni, kiedy wydaje mi się, że studia na UG zaprojektowano dla osób, które nie robią kompletnie nic oprócz nauki. Także nie jedzą i nie śpią! A już na pewno nie blogują!
Ale ja się nie dam, studia nie uciekną, a Wy możecie. Także dziś znów 'pomadkowo", ale tym razem przyjemniej!


Jak zawsze zacznę od opakowania. Zawsze tak robię, bo chociaż jest to najmniej ważna część kosmetyku to zdecydowanie najłatwiej się o nim wypowiedzieć. Wibo ostatnimi czasy poprawiło sie pod tym względem, bo co raz częściej mają opakowania, które nie straszą. Tutaj jest prosto ale z charakterkiem. Kanciaste opakowanko z czarnego plastiku trochę sie rysuje. Żadnych dodatkowych ozdób oprócz nadrukowanej złotymi literami nazwy i takiej jakby zlotej obrączki. Błyszcząco, ale z umiarem, nie wyszło tandetnie. Fajne są też nakrętki, które z zalożenia miały być w kolorze produktu. Idealnie koloru nie oddają, ale pozwalają odróżnić pomadki gdy mamy ich więcej niz jedną.

Pomadka ma gęstą, puszystą konsystencję. Przyjemnie się nakłada  przy pomocy dołączonego gąbeczkowego aplikatora. Może on jednak nabierać nieco zbyt wiele produktu, więc trzeba uważać, by nie nałożyć za dużo. Pigmentacja jest świetna, niewielka ilość wystarczy by uzyskać mocny kolor. Po kilku chwilach zastyga i staje się niemal nie do ruszenia. oprze się długiemu gadaniu i piciu. Odradzałabym jednak jeść, ponieważ nieco się lepi i okruszki jedzenia mogą się do niej przyklejać. W związku ze swoją lepkością może zostawiać ślady np. na kubkach, ale nie powoduje to widocznego ubytku w kolorze.

Początkowo nie bylam zadowolona z trwałości. Po niedługim czasie pomadka się rolowała i zbierała na ustach w postaci wałeczków (coś jak od gumki do ścierania). Szybko jednak odkryłam co było tego przyczyną. Produkt należy aplikować na idealnie osuszone usta! Jeśli będzie pod nim jakiś balsam lub chociażby obliżemy usta, pomadka już się nie złapie naszych warg i będzie się rolować. Tak samo stanie się, gdy nałożymy za grubą warstwę.
Poprawnie zaaplikowana pomadka spełni obietnicę producenta o trwalości do 4 godzin, a może nawet utrzyma się dłużej!
Podczas zakupów zdecydowałam się na dwa kolory. Ogólnie w gamie są cztery, ale spodziewalam się, że będą to pomadki podobne do Lovely [KLIK], więc kolory, które spodziewałam się, że będą takie same sobie odpuściłam. W pierwszej kolejności wybralam więc odcien numer trzy, który jest chłodną malinową czerwienią. Taka czerwień z nutą różu, wydaje mi się, że nie jest to do końca bezpieczny kolor, choć może to tylko moje skrzywienie psychiczne (ulubiony odcień pomadek mojej babci).
Nad odcieniem numer dwa dośc długo się zastanawiałam. Obawiałam się, że będzie podobny do dwójki z Lovely (link do posta o pomadkach Lovely wyżej), a nie moglam porównać, ponieważ nie miałam tej pomadki przy sobie. Ostatecznie postanowiłam zaryzykować i nie żałuję! Opakowanie sugerowało, ze będzie to ciemna fuksja, w rzeczywistości pomadka jest nieco jaśniejsza. Mocna, żywa, jaskrawa fuksja! Nie da się nie zwrócić na nią uwagi! Żywsza niż Lovely, ale mniej zimna niż z Kobo. Ładna i odważna.


Czytałam na temat tej pomadki różne opinie, czesto bardzo złe. Ja jednak jestem zadowolona. Pomadki są fajne; trwałe i mocno napigmentowane. Fajnie pachną, ale nie do końca wiem czym. Czymś słodkim, czasem wydaje mi się, że jadalnym, czasem że kwiatowym. Przypominają mi trochę marmoladę różaną, ale jednak nie do końca...W każdym razie nie śmierdzą. Cena produktu nie jest wysoka, bo około 10 zł, jednak biorąc pod uwagę, że jest go zaledwie 3ml to cena już nie wydaje się taka przystępna. Mimo wszystko nie poraża.
Niestety wymaga idealnie wypielęgnowanych ust, bo jak większość matowych pomadek podkreśli suche skórki, a także może lekko przesuszać usta. Jeśli będziemy nosic ją cały dzień naprawdę warto nałożyć na noc coś mocno nawilżającego.



Jeśli je znacie podzielcie się swoją opinią!
Dzięki i do następnego :*



Czytaj dalej »

Kobo Matte Liquid Lipstick | Recenzja

czwartek, 12 listopada 2015
Wiecie, że uwielbiam matowe pomadki? Wiecie, na pewno wiecie, bo mówię o tym przy każdej okazji. Nie wiecie natomiast jak bardzo byłam nagrzana na pomadki Kobo Matte Liquid Lipstick! Na pewno tego nie wiecie, bo ja sama nie umiem opisać jak ogromnie ich porządałam odkąd tylko zobaczyłam zapowiedzi w necie. Czatowałam na nie przy szafie Kobo i dorwałam jak tylko się pojawiły. Wybrałam sobie dwa kolory i pognałam z tą zdobycza do domu żeby napawać się zwycięstwem i powiększeniem mojej matowej kolekcji!
Taaaa... To teraz Wam powiem co o nich myślę. W Gdańsku pogoda jest wręcz wisielcza więc idealna na taką recenzję.

Kojarzycie wpis o różu z Wibo Boutique de Beaute? Ten, w którym narzekałam, ze firma robi ludzi w ... wiadomo co? [klik] No to tym razem znów coś w tym guście. Po raz kolejny po prostu nie pisałabym nic, bo pisanie negatywnych recenzji nie jest moim ulubionym zajęciem, ale kolejny raz czuję sie wprowadzona w błąd. Od razu powiem dlaczego. z matem te pomadki nie mają nic wspólnego! Na wszystkich mozliwych mediach społecznościowych Kobo nazywa swoje pomadki matowymi. Na opakowaniu mamy jasny i wyraźny napis Matte, także z tyłu opakowania jest wspomniane o matowym efekcie. No i co? Jajco, że tak się wyrażę. No chyba, że "matowa" miała oznaczać, że nie ma w sobie drobinek, ale zazwyczaj mówi się wtedy "kremowa", albo najzwyczajniej w świecie "pomadka w płynie". Bo matowa to znaczy, że matowa, taka sucha, nieklejąca, zastygająca, która na niczym się nie dobija i nie wygląda jak błyszczyk. No chyba, ze ja mam jakis wypaczony pogląd. Jak tak to sorry, zapomnijcie o tej recenzji!

Opakowania mają ładne. Nieduże, proste. Z przezroczystego plastiku, dzięki czemu widzimy na żywo kolor i stopień zużycia. Bez zbędnych ozdób; logo marki, nazwa produktu, z tyłu niezbędne informacje. Wszystko prostymi czcionkami. Do tego zakrętka z półmatowego plastiku, czarna, zaokrąglona na górze. W środku ścięty gąbeczkowy aplikator, standardowy dla większości produktów tego typu. Naprawdę cieszą oko.

Mają konsystencję gęstego  kremowego błyszczyka. Nie obudziło to mojej podejrzliwości, bo mam pomadki matowe (chociażby te z Lovely w starej formule), które konsystencję mają bardzo podobną. Naprawdę byłam przekonana, że po kilku minutach zastygną. Nie zastygły. Pod wpływem ciepła warg stały się jeszcze bardziej płynne. Pozostają mokre przez cały czas, włosy się do nich kleją, zostawiają ślady na wszystkim czego dotkniecie ustami... Okropność!
Co idzie za tym, że się jeszcze bardziej topią, rozlewają się. Potrafią się brzydko wylać za kontur ust, zbierać w załamaniach warg, robią się zacieki... no po prostu coś strasznego! Oczywiście, jeśli nałożymy ich odrobinkę to tego problemu nie będzie, ale pigmentacją to one nie powalają, więc jeśli odciśniemy nadmiar na chusteczce (nadmiar? Po przyłożeniu chusteczki wsiąka w nią niemal wszystko!) to koloru nie uzyskamy. Kryją przy większej ilości, ale wtedy, jak powiedziałam wyżej, trzeba pilnować, żeby się nie rozlały.

Nie wypowiem się czy sa trwale. Pewnie jak nałożymy niewiele to będzie jakiś tam kolor dopóki nie będziemy jeść czy pić. Może po obrysowaniu konturówką albo nałożeniu ich na mega trwały produkt coś się uda z nich wykrzesać, ale na razie jestem załamana.
Naprawdę szkoda, że to taka wielka ściema z tym matem bo kolory sa naprawdę swietne, ja mam dwa, ale w gamie jest sześć i gdyby były naprawdę matowe i trwałe to kupiłabym wszystkie.

Kolor 404 Litchi Yoghurt, to taki fajny koralowy ciepły odcień. Trochę w nim czerwieni, trochę malinowego różu, nieco pomarańczu. Prawdziwy koral, który rewelacyjnie wygląda przy ciepłym typie urody. Elegancko, ale nie pretensjonalnie, nada się na dzień dla osób lubiących kolory. Świetnie ożywia cerę.

406 Raspberry Shake to dla odmiany mega mocny kolor. Prawdziwa dająca po oczach fuksja! Zimna, z wyraźnymi fioletowymi tonami. To kolor dla odważnych, takiego mi brakowało!

Cena za ten kosmetyk jest niewielka, bo zaledwie 15 zł, a mamy tu az 9 ml produktu. Sporo jak na szminkę, nie będzie łatwo ją wykończyć. Ogólnie cała gama składa się ze świetnych kolorów, te dwa to po prostu moi faworyci. No tylko z konsystencją jest nie bardzo, bo nawet na zdjęciu możecie zauważyć, że pomadka zaczęła się rozlewać po dłoni. Niefajnie, ale liczę na to, że znajdę na nie sposób bo są piękne!



Dzięki i do następnego :*

Czytaj dalej »

Róże w cętki | Freedom Makeup | Recenzja

poniedziałek, 9 listopada 2015
Witajcie! Mam dzisiaj chwilę czasu, więc przygotowałam dla Was recenzję produktu bardzo fajnego. Bo i ładny, i tani. 
Znacie już markę Freedom Makeup? To siostrzana marka Makeup Revolution, którą znamy z niskich cen i dobrej jakości kosmetyków. Zainteresowałam się od razu i jak tylko pojawiły się w polskich sklepach internetowych kilknęłam dla siebie dwa produkty, które najbardziej mnie zainteresowały. A co moglam wybrać innego jak nie roże? W dodatku z takim cudownym cętkowanym wzorem? No po prostu musiały być moje!

Standardowo zaczynam od opakowania. Raczej kiepskie, tandetny cienki plastik, ktory masakrycznie się rysuje. Wieczko zamocowane na malutkich wąskich zawiasach, obawiam sie, czy za którymś razem mi się ono nie oderwie. W dodatku nie lubię opakowań z przezroczystymi wieczkami, bo nie wygląda to fajnie gdy produkt dosięga już denka. Z drugiej jednak strony widać to słodkie tłoczenie.

Są to róże prasowane o bardzo miłej konsystencji. Pod palcami czuć, że to suchy produkt, a jednocześnie jest tak mięciutki i aksamitny, że wydaje się niemal kremowy. Dzięki temu na pędzel nabiera się go całkiem sporo, co może być plusem i minusem. Gdy nabierzemy za dużo łatwo zrobić sobie plamę, bo produkt jest mocno napigmentowany. Z drugiej strony nie trzeba się wcale namachać żeby było coś widać. Raczej nietrudno jest go rozblendować (o ile nie zrobimy sobie różowego placka), chociaż szybko łapie się skóry.

Co do trwałości to naprawdę jestem zadowolona. Mimo, że mam głupi nawyk dotykania twarzy w ciągu dnia to róże utrzymują się naprawdę ładnie. Może nie cały dzień w nienaurszonym stanie bo jednak nie ma co oczekiwać cudu od tak tanich kosmetyków, ale naprawdę trwałośc jest godna. Jeśli nałożymy go rano, to wieczorem nadal będzie go widać, chociaż już nieco słabiej. Warto zaznaczyć, że schodzi równomiernie, nie robią się place i prześwity.


Produkt jest naprawdę tani, w internecie znajdziecie go w cenie 12.90 za opakowanie mieszczące w sobie 4g. Moim zdaniem to wystarczająca ilość. Ważność 12 miesięcy od otwarcia (Chociaż wszystkie chyba wiemy, że produkty prasowane, jeśli nakładany je czystymi narzędziami to raczej się nie zepsują nawet po upływie terminu ważności. Nie wspomniałam jeszcze, że minimalnie się pyli.

Ja mam dwa kolory, pierwszy z nich to Pink Cat. Mega intensywny szalony róż, który o dziwo wcale nie wygląda źle na twarzy. Jest niemal neonowy, ale nałożony w rozsądnej ilości daje efekt świeżej i młodzieńczo zarumienionej twarzy, trochę jakby lekki mróz poszczypał was w policzki. Składa się oczywiście z trzech odcieni. Najbardziej błyszczący jest ten, którego jest najwięcej. Bardzo subtelny, rozświetlający kolor. pastelowy brzoskwiniowy różyk, bardzo jasny, bardzo ładny. Raczej neutralny może z leciutką ciepłą nutką. Kolejny kolor znajduje się w środku cętek i jest to bardzo chłodny jasny róż. Taki typowy Barbie pink. Też odbija światło, ale już nie w takim stopniu jak najjaśniejszy. Powiedziałabym, że jest satynowy. Najmocniejszy z odcieni to ten tworzący zarys cętek i to naprawdę mocny, neonowy wręcz odcień fuksji! Może nieco odstraszać. Ten akurat jest matowy. Po zmieszaniu kolor jest intensywny, rozswietlający i bardzo świeży. 

Kolejny kolor to Purr i fajny z niego kociak. To już raczej taki różo-bronzer. Nie nadaje sie do konturowania ale sprawdzi się do zaznaczenia policzków, a nawet ocieplenia twarzy. To subtelna mieszanka różu i brązu. Wiem, że wiele osób nie przepada za różowymi różami (masło maslane?) i wolą takie odcienie na swojej twarzy. Ja akurat się w nim nie zakochałam, ale używam, zwłaszcza na co dzień, gdy nie chce mi się konturować twarzy. Tutaj matowym jest odcień różowy bedący wypełnieniem cętek. Jest ładny, pastelowy, chłodny, Ale cieplejszy niż wypełnienie cętek niż w różowym kotku. Obrys cętek jest najciemniejszym kolorem i jest to satynowy ciemny brąz.Nie umiem jednoznacznie określić jego tonu, wydaje się neutralny. Najbardziej błyszczący oczywiście jest ten, którego jest najwięcej. Tutaj jest to dosyć ciepły beżyk. Po zmieszaniu otrzymujemy fajny kolor, który sprawdzi się na jasnych i średnich cerach.

Podsumowując, ja te róże lubię i myślę, że kiedyś spróbuję też pozostałych dwóch kolorów z tej serii. To moje pierwsze i jak na razie jedyne produkty z Freedom Makeup, ale myślę, ze warto się niż zainteresować, bo zauważyłam, że mają sporo ciekawych produktów, wszystkie w przystępnych cenach.




Dajcie znac czy macie i polecacie coś z tej firmy. A może macie te róże i chcecie podzielić się swoją opinią na ich temat? 
Czekam na wasze komentarze

Dzięki i do następnego :*

Czytaj dalej »

Meet Beauty Conference | Relacja

sobota, 7 listopada 2015
Wiajcie! Dzisiaj przychodzę do Was z relacją, do której zbierałam się dośc długo, bo aż dwa tygodnie! Oczywiście mowa o Meet Beauty Conference. Dlaczego tak się ociągałam? Po pierwsze czekałam na oficjalną galerię zdjeć, bo swoich nie zrobiłam zbyt wiele, ponad to nie chciałam pisać nic "na gorąco". W tej chwili myślę, że już wszystko przemyślałam, zapisałam sobie swoje spostrzeżenia i mogę napisać szczerze co myślę o tym wydarzeniu :)


Konferencja odbyła się 24 października w Warszawie, więc czekała mnie podróż pociągiem z Gdańska. Wyruszyłam już w piątek, żeby w sobotni poranek mieć czas spokojnie dotrzeć na miejsce nie martwiąc się co będzie gdy pociąg się spóźni. Moim zdaniem lokalizacja była naprawdę dobra, w bezpośrednim sąsiedztwie Arkadii. Jest to obiekt znany chyba każdemu mieszkańcowi Warszawy, toteż nawet przyjezdni nie mieli problemu gdyż swobodnie można było się kogoś zapytać o drogę bez obawy, że dziesiąta z kolei osoba nie będzie wiedziała o co nam chodzi. Miałam drobny problem z odnalezieniem konkretnego budynku Babki do Wynajęcia, ale życzliwa dusza (pozdrawiam miłego Pana z McDonalda) wskazała mi drogę.


Na miejscu byłam chwilę przed 9 przekonana, że jeszcze nikogo nie będzie, w końcu cała impreza zaczynała się o 10. Ku mojemu zdziwieniu było już sporo dziewczyn. O 9 rozpoczęła się rejestracja, która przebiegła bardzo sprawnie. Śliczne Panie w wianuszkach miały posegregowane nazwiska alfabetycznie. Każda z uczestniczek dostała identyfikator, dzięki któremu mogłyśmy się rozpoznać, wystarczyło zerknąć, żeby rozpoznać osobę, którą niekoniecznie kojarzymy z twarzy, ale chętnie czytamy. Oprócz tego uczestniczki otrzymały plan konferencji z zaznaczonymi warsztatami, na które się zapisały oraz ankietę, w której poproszono nas o opinie i ocenę poszczególnych elementów konferencji.



Impreza miała lekką obsuwę czasową, ale rozpoczęcie przebiegło bardzo sprawnie i Pani powitała uprzejmie wszystkich uczestników (tak! Uczestników, bo o ile się dobrze zorientowałam Panów było aż trzech) oraz przedstawiła pokrótce plan konferencji po czym każdy udał się według swojego planu i wcześniejszych zapisów na warsztaty, wykłady albo po prostu na ploteczki. Ja zostałam w sali gdyż ciekawił mnie wykład bardzo sympatycznego rodzeństwa na temat zdjęć na blogu. Przedstawione zostały nam triki głównie dotyczące oświetlenia, gdyż, chyba każdy się ze mną zgodzi, jest to najczęstszy problem wśród blogerek jeśli chodzi o zdjęcia (tak, mój też).



Następnego wykładu nie wysłuchałam, gdyż pobiegłam na parter, gdzie znajdowały się stoiska wystawców, śliczne fioletowe leżaczki, gdzie można było usiąć i poplotkowac z innymi blogerkami, oraz nieograniczony dostęp do napojów, ciepłych i zimnych, co bardzo mi się spodobało. 



W pierwszej kolejności postanowiłam podejśc do stanowiska Pilomax, które było mega oblegane. Na tym stoisku Pani trycholog wykonywała badanie skóry głowy i włosów. Po krótkiej analizie zrobionych zbliżeń oraz rozmowie o kondycji naszych włosów, gdzie my przedstawiałyśmy swoje problemy, a Pani opowiadała o tym co wyczytała z badania, omawiała zalecenia i dobierała każdej uczestniczce zestaw pielęgnacyjny dopasowany do potrzeb. Po tej rozmowie poczułam się podniesiona nieco na duchu, gdyż co prawda włosy wypadają mi garściami, ale na ich miejsce pojawiają się nowe, więc prawdopodobnie nie będę łysa.


Do stoiska Golden Rose była równie długa kolejka. Chociaż naprawdę nie wiem czemu. Teoretycznie stoisko robiło wrażenie. Była wystawka z testerami, gdzie można było sobie pomacać co dusza zapragnie, wizażystka robiąca makijaże, stolik na którym pani malowała paznokcie oraz konsultantka, o ktorej lepiej się nie wypowiem bo to była porażka. Nie wiem czy była tam za karę, czy co, ale o jej zachowaniu wobec dziewczyn, którym wręczała produkty do testów możecie sporo poczytac na innych blogach. Ja wspomnę tyle, że żadnego z tych kosmetyków raczej nie użyję.
Co do innych pań obecnych na tym stoisku, to przeraziła mnie też wiazażystka. Przepiękna młoda dziewczyna, ale to, że malowała dziewczyny niezdezynfekowanymi testerami i brudnymi pędzlami, które czasem wycierała o mokrą chusteczkę jest dla mnie karygodne! 
Jedyną profesjonalną osobą na tym stoisku była Manicurzystka. Zdecydowałam się na pomalowanie paznokci i uważam, że zostałam obsłużona profesjonalnie i w miłej atmosferze. Widać, że pani miałam ogromna wiedzę, ktorą chętnie się dzieliła, podpowiedziała mi kilka trików dotyczących pielęgnacji skórek i paznokci. Przy nadawaniu kształtu była bardzo delikatnia, wszystko robiła w rękawiczkach jednorazowych, które widzialam, że zmieniła gdy podeszlam do stoiska. Manicure wykonała bez pośpiechu, z uwagą i skupieniem i z tego miejsca proszę o brawa, świat potrzebuje więcej takich manicurzystek! Chętnie oddałabym się ponownie w jej ręce.

Na panel włosowy zapisałam się gdyż nie bardzo lubię się ze swoimi włosami, kompletnie nie mam talentu i cierpliwości do nich, miałam więc nadzieję, że dowiem się czegoś ciekawego o pielęgnacji, może o układaniu, fryzurach...? Nie. Czułam się jakbym oglądała telezakupy. Więcej chyba nie trzeba mówić, prawda? A fryzjer, zrobił na mnie słabe wrażenie bo albo był za bardzo wyluzowany, albo nie był profesjonalistą. Stawiam na drugą opcję, bo jednak żaden profesjonalista po tygodniu testowania przyrządu nie powie, że jest on ósmym cudem świata i nie powie też, że prostuje włosy dwa razy dziennie na wysokiej temperaturze, chociaz wie, że to niszczy włosy. Nie wytrwalam.

O godzinie 14 nastąpiła godzinna przerwa obiadowa. Organizatorzy zadbali o to, zeby uczestnicy nie chodzili głodni. Brakło może czegoś na ciepło, ale mnie osobiście nie przeszkadzało to jakoś bardzo. Jedzonko było przepięknie podane i bardzo smaczne. Zadbano o wszystkich, na stołach znalazły się zarówno produkty z mięsem jak i wegetariańskie, wegańskie, a także bezglutenowe. Jedzenia starczyło dla wszystkich i było sukcesywnie donoszone. Smakowite kanapki, roladki, koreczki, a także desery z owocami i babeczki. Próbowałam wszystkiego, ale najpyszniejsze były jednak babeczki z owocami :D


Po przerwie obiadowej udałam się na panel paznokciowy. Z lekką obawą, bo Remington nie zachwycił, ale tez z nadzieją, bo dziewczyny, które brały udział we wcześniejszych panelach bardzo sobie chwaliły.Moim zdaniem było fajnie. Nigdy nie miałam styczności z hybrydami, więc z ciekawością obejrzałam i wysłuchałam manicurzystki pokazującej uczestniczkom trzy zdobienia. Wszystko było dobrze widać, przy stoliku stała kamera, a obraz z niej wyświetlał się na ogromnym telewizorze dzięki czemu doskonale było widać każdy szczegół. Panie z NeoNail były przesympatyczne i przeurocze w swoich różowiutkich sukieneczkach. Chętnie odpowiadały na pytania i dzieliły się wiedzą, bez nachalnej reklamy opowiadały nie o swoich produktach (chociaz o nich trochę też), ale o tym czemu służą czyli o manicure hybrydowym. Ja jestem zadowolona, chociaż uważam, że zabrakło nagłośnienia, a przebijające przez prowizoryczne ścianki odgłosy z innych sal nieco rozpraszały.


Na koniec udałam się na wykład prowadzony przez The Olessskę na temat prowadzenia vloga. Uśmiałam się szczerze bo Olga opowiadała z humorem, bezwstydnie pokazywała swoje własne wpadki i opowiadała o żenujących sytuacjach. I bardzo dobrze, warto uczyć się na cudzych błędach. Bardzo mi się podobało, ze mówiła głośno, wyraźnie i śmiało, bo jeden z wykładów, którego zahaczyłam kawałek nie porwał mnie właśnie przez to, że osoba prowadząca dukała jak dziecko wezwane do tablicy. Moim zdaniem wykład Olgi był świetny. Wysłuchałam go tym chętniej, że sama przez chwilę nosiłam się z zamiarem nagrywania, ale podejrzewam, że nikt by tego nie oglądał.


Wychodząc oddawałyśmy paniom w wianuszkach ankiety w zamian za torbę pełną prezentów (good deal!), które już mogłyście widzieć.


Ogólnie jestem naprawdę pełna podziwu dla organizacji! Oczywiście zdarzyły się jakieś drobiazgi, ale jak wiadomo, niektóre rzeczy wychodzą "w praniu" i nie da się ich wcześniej przewidzieć. Ogólnie organizatorzy dopięli wszystko na ostatni guzik, nie było większych potknięć i wyszłam stamtąd bardzo usatysfakcjonowana. Kolejna edycja podobno już na wiosnę i mam nadzieję, ze i tym razem będę mogła wziąć udział. Naprawdę jest mi mega przykro, że wielu z uczestniczek nie zdążyłam poznać i liczę, że jeszcze będzie okazja!






Czytaj dalej »

Różowo i romantycznie | Zdobienie

wtorek, 3 listopada 2015
Post trochę w biegu, bo ostatnio doba jest dla mnie za krótka. Nie mam czasu nic dla was przygotować, a nie mam też za specjalnie postów w zanadrzu. Tylko ten jeden, nieopublikowany wcześniej bo nie podobały mi się zdjęcia. Nadal mi się nie podobają, ale to jedyne co mam. Liczę na waszą wyrozumiałość! Wynagrodzę wam to, bo w kolejnych postach pokażę zakupy z ostatniego czasu (wiem, ze lubicie) oraz moją relację i opinię na temat Meet Beauty Conference. Czekajcie cierpliwie, wygrzebię się z tego całego syfu, który mnie chwilowo otacza i wracam z nową mocą! Obiecuję!







 
 
Do zdobienia uzyłam:
 Flormar Matte M01
-Colour Alike Wata Cukrowa
-Miyo Mini Drops 30
-ćwieki serduszka z karuzeli Lady Queen
 
 
 
 
Dajcie znać co sądzicie i jak wam się podoba ten manicure.
Dzięki i do następnego :*

Czytaj dalej »



SZABLON BY: PANNA VEJJS.