Kryształowe girlandy | zdobienie

sobota, 28 maja 2016
Witajcie! Dziś chcę pokazać Wam zdobienie w pastelowych kolorach idealnych na ten sezon z wykorzystaniem srebrnych cyrkonii. Te małe biżuteryjne elementy to doskonały wybór wiosną i latem, gdyż cudownie odbijają światło i pięknie połyskują w promieniach słońca. Kryształki to chyba najpopularniejszy rodzaj ozdób do paznokci i chociaż wielu osobom kojarzą się ciężko i tanio to swoim zdobieniem chciałam pokazać, ze mogą nadać lekkości!





Kryształki przychodzą do nas w karuzeli z dwunastoma przegrodami w których znajdziemy ozdoby w jedenastu różnych kształtach. Karuzela obraca się łatwo i wygodnie. Cyrkonie są przezroczyste lśniące na srebrno. Pięknie odbijają światło, taki mały akcent na paznokciach mógłby nawet zastąpić biżuterię. Są nieduże więc łatwo jest je przykleić. Podczas noszenia nie sprawiają kłopotów, nie odstają, nie zahaczają ubrań ani włosów, nie odpadają. Nie tracą blasku chyba, że pokryjemy je topem lub narazimy na kontakt ze zmywaczem. Najłatwiej jest przykleić je na mokrą warstwę top coatu lub na klej do tipsów. W jednym opakowaniu mamy około 200 sztuk cyrkonii czyli kilkanaście sztuk jednego kształtu. Jak już wspomniałam mamy tu jedenaście kształtów: proste łezki, które widzicie na zdjęciach, motylki, których jest najwięcej bo aż dwie przegródki, szkoda, bo najmniej mi się podobają, łezki zagięte, trochę mniejsze niż te proste, trójkąty, małe okrągłe cyrkonie, które również wykorzystałam w zdobieniu, migdałki, największe z całej karuzeli, gwiazdki, prostokąty, kwiatki, niezbyt kształtne serduszka oraz półksiężyce.



Cyrkonie, które wykorzystałam do zdobienie pochodzą ze sklepu Lady Queen Beauty i dostępne są na dziale Nail art a konkretnie tutaj. Kosztują niewiele, zwłaszcza, jeśli skorzystacie z 15% zniżki używając kodu BALC15


Zajrzyjcie też na dział Flash Sale, gdzie zapoznacie się z obowiązującymi promocjami!

Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

Czerwona Syrena z perełkami | Zdobienie

czwartek, 26 maja 2016
Witajcie! Dzisiaj pokażę Wam zdobienie inspirowane pierścionkiem, który możecie zobaczyć na zdjęciach. Bardzo na bogato i iście królewsko! Jest mnóstwo złota, mnóstwo ozdób i perełki! Zapraszam!








Perełki, które wykorzystałam do zdobienie pochodzą ze sklepu Lady Queen Beauty i dostępne są na dziale Nail art a konkretnie tutaj. Kosztują niewiele, zwłaszcza, jeśli skorzystacie z 15% zniżki używając kodu BALC15Jak już wspomniałam zdobienie zainspirowane zostało nowym pierścionkiem, który również możecie znaleźć na tej stronie, a konkretnie Tutaj!



Zajrzyjcie też na dział Flash Sale, gdzie zapoznacie się z obowiązującymi promocjami!



Co sądzicie? Przesada czy jest fajnie?
Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

Golden Rose Ice Chic | Recenzja

wtorek, 24 maja 2016
Witajcie! Dziś przychodzę do Was z prezentacją i recenzja najnowszej linii lakierów marki Golden Rose,  która nosi nazwę Ice Chic. Wszystkie serie lakierów Golden Rose znane są w blogosferze ze świetnej jakości, niskiej ceny i bardzo bogatej gamy kolorystycznej.  Już teraz mogę Wam powiedzieć,  że seria Ice Chic zupełnie nie odbiega od poprzednich.


Design uważam za najlepszy jaki dotychczas zagościł w asortymencie Golden Rose. Kwadratowe buteleczki z grubego szkła bardzo ładnie prezentują się na półce czy toaletce. Proste etykiety i czarna nakrętka nie psują ogólnego wyglądu.


Aplikacja lakierów przebiega wyjątkowo szybko, łatwo i sprawnie. Pędzelek jest ładnie i równo przycięty na płasko, dość wąski i długi. Dzięki temu, ze jest miękki i elastyczny łatwo nim manewrować przy skórkach , bez problemu namalowałam nim gładki łuk. Nieduża nakrętka wygodnie leży w dłoni i nie sprawia użytkownikowi kłopotu. Może to kogoś dziwić, ze wspominam o nakrętce przy okazji mówienia o wygodzie użycia, ale chyba każda kobieta ma w swojej kolekcji taki lakier, za który nie wiadomo jak się zabrać właśnie przez to, że nakrętka jest wielka, toporna albo ma dziwaczny kształt.


Na komfort malowania wpływa także konsystencja lakieru. Jest dość rzadki ale nie lejący. Nie ma obaw, że po nałożeniu na płytkę paznokcia rozleje nam się na skórki. Przez to, ze nie jest zbyt gęsty pozwala przykryć paznokieć cienką równomierną warstwą bez nieestetycznych fałdek spowodowanych nierównomiernym rozłożeniem lakieru.


Po tak rzadkim lakierze spodziewać by się można ze nie będzie zbyt dobrze krył. Nic bardziej mylnego. Nawet jasne kolory pozytywnie zaskakują swoim napigmentowaniem. Zwykle do pełnego krycia wystarczą dwie cienkie warstwy, a mocniejsze kolory spokojnie dają radę już po pierwszej.
Trwałość na moich paznokciach oceniam na piątkę. Nosiłam z powodzeniem lakier przez pięć dni. Mimo, ze nie oszczędzałam rąk w tym czasie dopiero pod koniec noszenia zauważyłam lekko wytarte końcówki. Muszę jednak zaznaczyć że nie użyłam topu.  Lakiery przez te kilka dni nie traciły blasku, nie odpryskiwały, kolor się nie wytarł  ani nie wypłowiał od słońca.


Jeśli swoją recenzją zaciekawiłam Was i zachęciłam  do wypróbowania tych lakierów to poczekajcie do kolejnych wpisów, w których pokażę wam jak lakiery prezentują się na paznokciach. 

Dzięki i do następnego  :*
Czytaj dalej »

Moja włosowa Przemiana

niedziela, 22 maja 2016
Każda kobieta lubi zmiany. Zmieniamy zdanie, ubrania, kosmetyki... ale tym, co zmieniamy najczęściej jest fryzura! Włosy to coś takiego, co nie tylko my często zmieniamy ale coś, co także zmienia nas! Ani makijaż, ani ubrania nie są w stanie nas tak spektakularnie odmienić jak własnie włosy! 
Moja włosowa historia niestety nie będzie piękną bajką o Roszpunce i jej cudownych puklach. Ale zacznijmy od początku...


Płacz i zgrzytanie zębów

No może nie od początku bo samego początku niestety nie pamiętam, ale odkąd pamiętam nienawidziłam swoich włosów! Jako dziecko strasznie cierpiałam podczas czesania. Moje włosy od zawsze były okropnie trudne do rozczesania, kręciły się, puszyły niemiłosiernie! Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić jak bardzo, a ja niestety Wam nie pokażę bo w swoim mieszkaniu nie mam ani jednego swojego zdjęcia :( W każdym razie możecie sobie spróbować wyobrazić. Dodajcie sobie "fryzurę" do dziecięcej twarzy. Dramat, nie? Niestety dokładnie tak wyglądały moje włosy...

Jak teraz o tym myślę, to zasadniczo wcale się nie dziwię, że moje włosy tak wyglądały. Te sto lat temu nie było takiej świadomości rodzica w zakresie dziecięcej pielęgnacji, nie było takich kosmetyków jak teraz... Mama kupowała mi szampony dla dzieci, takie najtańsze, które oprócz ładnego zapachu nie miały żadnych innych zalet. Podejrzewam, że tylko jeszcze bardziej wysuszały delikatne dziecięce włosy. O odżywce też nie mogło być mowy. Przecież wszyscy "życzliwi" wiedzieli, że od używania takich specyfików włosy się jeszcze bardziej niszczą i potem się jest łysym! Jedyny "lepszy" kosmetyk, który pamiętam ze swojego dzieciństwa pojawił się w mojej pielęgnacji w okolicy trzeciej klasy podstawówki i był to spray ułatwiający rozczesywanie z Avon. Część z Was może go kojarzy - czerwony spray z zielonymi łapkami, przepięknie pachniał arbuzem! Niestety nie działał.


Gimbaza i pstro w głowie

Dopiero w przełomowym momencie, jakim jest bez wątpienia zmiana szkoły i przejście z podstawówki do gimnazjum zaczęłam osobiście zajmować się swoimi włosami. Oczywistym jest, że każda dziewczyna w tym wieku chce ładnie wyglądać. Też chciałam. Chciałam mieć ładne włosy! Wtedy zaczęło się lepsze dbanie o te włosy, żeby wyglądały lepiej, były mniej sianowate, mniej napuszone, mniej splątane. Tanie, drogeryjne odżywki i szampony do włosów farbowanych których używała moja mama, a ja jej podbierałam niewiele pomagały, ale przynajmniej nie szkodziły. 

Tu po raz kolejny napiszę, że się nie dziwię, moim włosom nie pomógłby nawet cud! W pogoni za pięknymi włosami i modną fryzurą niewiele myślałam o tym, czy im szkodzę. A szkodziłam im bardzo. Już pod koniec podstawówki strasznie modne zrobiło się mocne cieniowanie na prostych włosach. Kupiłam więc najtańszą dostępną prostownicę (25zł, które za nią dałam to był wtedy majątek) i codziennie katowałam swoje kosmyki wysoką temperaturą. Włosy mam bardzo trudne do wyprostowania, nadal się puszyły, a tania prostownica zamiast je wygładzać jeszcze potęgowała efekt siana na głowie. Prostowałam je nawet kilka razy dziennie, zniszczone końce obcinałam, bo przecież cieniowanie było modne, a im mocniejsze tym lepiej! 

Skutek tego był taki, że skończyłam ze smętnymi, cienkimi, popalonymi kosmykami, które łamały się i wypadały na potęgę! Jak teraz przypomnę sobie swoje włosy to wstyd mi za siebie i za własną głupotę. Jakby tego wszystkiego było mało, to nie wspomniałam przecież o najważniejszym! O grzywce! Bardzo długiej, cieniowanej grzywce, która zasłaniała mi pół twarzy. Trochę żałuję, że czasy mojego gimnazjum nie przypadły na czas obecny. Teraz noszenie okularów jest modne, wtedy nie było. Jako nastolatka wstydziłam się ich strasznie. Nie mając lepszego pomysłu próbowałam zakryć je włosami. Wyglądało to komicznie, ale zbiegło się z modą na TAKIE fryzury, więc powiedzmy, że moja grzywka nie budziła jakiejś powszechnej konsternacji.


Odkrycia Ameryki

Jakoś w połowie gimnazjum dokonałam kilku spektakularnych odkryć, które nieco polepszyły moją włosową sytuację. Przede wszystkim szkła kontaktowe, które uwolniły mnie od okularów i tej okropnej grzywki. Po drugie olejowanie. Używałam wtedy do tego oliwy z oliwek, bo nie wpadłam na to, że można kupić jakiś lepszy olejek, ale efekty były. Po trzecie... kolega z klasy, który stwierdził, że ładnie mi w kręconych włosach. Prostownica poszła wtedy trochę w odstawkę, chociaż nadal lubiłam siebie w prostych włosach. Zaczęłam wtedy zapuszczać swoje smętne kłaczki, co nie było łatwe, bo były zniszczone, słabe i bardzo wypadały. 

W tym czasie odkryłam też ... farbowanie! W gimnazjum i liceum przez moje włosy przeszła dosłownie tęcza. Zaczęłam od kruczej czerni, potem naszło mnie na ... granat! Rozjaśnianie całości nie wchodziło w grę, bo o ile jako dziecko miałam dość jasne włosy, to w późniejszym okresie naturalnie ściemniały i trudno je było odbarwić, chociaż próbowałam. Oczywiście sama w domu, czasem z pomocą mamy czy koleżanek - bo farbowanie w salonie fryzjerskim wydawało mi się zbędnym wydatkiem. Całych włosów jasnych nie miałam, ale spodobała mi się fryzura Christiny Perri czyli duże, jasne pasemko z boku. Coś takiego miałam na włosach bardzo długo, najpierw w połączeniu z ciemnymi włosami, potem z rudymi. Odcieni rudego miałam na włosach kilka, najpierw ciemny, rdzawy brąz, potem czysty rudy, przez chwilę także czerwony. 


Względna stabilizacja

W liceum skusiłam się także na ... zieleń! Tak, miałam włosy pomalowane na jaskrawą zieleń, na szczęście nie całe, tylko te przy twarzy. Ogólnie liceum było czasem kolejnych odkryć włosowych. Z lenistwa zaprzestałam regularnego olejowania, ale już bardziej świadomie dobierałam kosmetyki. Do swojej pielęgnacji włączyłam odżywcze maski i odżywki, świadomie wybierałam szampony przeznaczone do mojego typu włosów, zaczęłam walkę z łupieżem, który pojawił się najprawdopodobniej od ciągłego farbowania. Skoro stopniowo porzucałam prostownicę zaczęłam kombinować z układaniem. Odkryłam lakier do włosów, który unosił nieco moje smutne oklapnięte kosmyki, oraz piankę do włosów. To był mój sposób na puszenie. Na mokre włosy nakładałam baaardzo duże iloci pianki, zaplatałam w warkocz i rano budziłam się z posklejanymi od pianki strąkami, które przeczesałam palcami żeby rozkleić włosy i miałam loki bez ani jednego puszka, ale baaardzo obciążone i chociaż z daleka wyglądały świetnie to nadal widać było, ze są bardzo zniszczone i słabe. 

W połowie liceum moje włosy z grubsza odzyskały lepszy wygląd. Podcięłam nieco zniszczone końce, niemal całkowicie zrezygnowałam z prostowania i przestałam ciągle katować włosy farbą. W tym czasie nie eksperymentowałam wiele z włosami. Przez bardzo długi czas nosiłam trójkolorowe ombre, które chyba mi pasowało. 2/3 długości wtedy stanowił mój naturalny, ciemny kolor włosów, który stopniowo przechodził w rudy, a następnie w blond na samych końcówkach. Nauczyłam się żyć ze swoimi włosami, dbać o nie tak, żeby nie wyglądały tragicznie i nadawały się do noszenia. Wypracowałam sobie plan pielęgnacji, który pozwalał względnie zapanować nad fryzurą nie doprowadzając jej do ruiny. Mimo, że wciąż cierpiałam przy czesaniu, a włosy nadal mi wypadały to byłam względnie zadowolona ze swoich włosów. Oficjalnie zapanował między nami rozejm.


Pora na zmiany

W końcu jednak przyszła pora na zmiany. Kolejny przełomowy moment - wyprowadzka z rodzinnego miasta, rozpoczęcie studiów, samodzielne życie, samodzielne decyzje. Świadomość, że od tej pory nikt niczego za mnie nie zrobi zaowocowała jakąś rewolucją także w dziedzinie pielęgnacji włosów. Rozejm z moimi włosami zakończył się podpisaniem traktatu pokojowego. Dbanie o nie zaczęło sprawiać mi przyjemność. Drastycznie zmieniłam swoją pielęgnację włosów. Już nie dbam o nie "na pół gwizdka". Pozbyłam się kosmetyków, które nie działały, ale kupowałam je bo nic innego nie było na półkach mojego małego miasteczka. Zostało tylko to, co się sprawdzało. Zaczęłam testować nowości, odkryłam całe mnóstwo perełek. Intensywnie nawilżam i odżywiam włosy. Wzięłam się porządnie za walkę z wypadaniem i widzę poprawę. W mojej łazience zagościły nie tylko świetnej jakości maski i odżywki, ale także fantastyczna odżywka w sprayu bez spłukiwania oraz eliksir z olejkami, który pomaga mi ujarzmić niesforne końcówki. Podjęłam też "męską" decyzję i drastycznie ścięłam włosy żeby pozbyć się tego, co zniszczone. Bez brania jeńców i bez "tu jest tylko trochę zniszczone, może się da coś z tym zrobić".  Niemal całkowicie odstawiłam prostowanie, na co dzień unikam też nadmiernego stylizowania włosów i tylko czasem spryskuję je lakierem. Od czasu do czasu używam olejku arganowego. Podjęłam też inną męską decyzję i kupiłam Tangle Teezer. Nie zlikwidował ciągnięcia i bolesnego rozczesywania splątanych włosów, ale zdecydowanie mniej ich wyrywa. Na noc związuję włosy w warkocz, często też na co dzień noszę je zaplecione zamiast po prostu związane - zdecydowanie ogranicza to plątanie.


Piszę tego posta, czytam, poprawiam, przypominam sobie swoje włosowe historie samodzielnie i po konsultacjach telefonicznych z mamą i doszłam do pewnego wniosku. Od samego początku miałam tylko jeden dobry włosowy nawyk - jeden! Nigdy nie używałam suszarki. 
Czytaj dalej »

Dermokosmetyki Oeparol | Recenzja

piątek, 20 maja 2016
Witajcie! Dziś pragnę przestawić Wam trzy produkty pielęgnacyjne. Wiem, że na moim blogu niewiele jest wpisów na ten temat, ale postanowiłam od czasu do czasu dzielić się z Wami sprawdzonymi produktami. Dzisiejsza trójka pochodzi z firmy, którą sama jestem zaskoczona. Do niedawna żyłam w przekonaniu, że Oeparol posiada jedynie suplementy diety, a tu takie zaskoczenie! W ich ofercie znajdziemy także produkty pielęgnacyjne do twarzy i ciała!


Intensywnie nawilżający krem ochronny do twarzy SPF 15 [klik]

Krem do stosowania na dzień zawierający kompleks HialuRose. Dzięki połączeniu oleju z wiesiołka i kwasu hialuronowego ma intensywnie nawilżać i wzmacniać skórę. Krem tworzy na twarzy barierę, która zapobiega utracie wody i pozwala zatrzymać ją wgłębi skóry. Skóra staje się mniej podatna na podrażnienia, pobudzona jest jej naturalna zdolność do regeneracji i reguluje się proces złuszczania. Dodatkowo zawartość filtrów UVA i UVB chroni skórę przed szkodliwym promieniowaniem słonecznym.


O tym kremie wspominałam Wam już przy okazji wpisu o mojej codziennej porannej pielęgnacji TUTAJ. Już wtedy byłam zachwycona jego działaniem. Skóra po jego użyciu jest zauważalnie bardziej miękka i sprężysta. Przyjemna formuła - nie zbyt gęsta ale także nie bardzo leista - sprawia, że aplikuje się go bardzo przyjemnie, a dodatkowo wchłania się bardzo szybko więc idealnie nadaje się pod makijaż. Efekty działania są widoczne od pierwszego nałożenia. Nawet w gorsze dni pozwalał mojej skórze czuć się komfortowo - niwelował nieprzyjemne uczucie ściągnięcia i swędzenia spowodowane przesuszeniem. Sięgam po niego z wielką przyjemnością także przez opakowanie, które jest oryginalne i po prostu urocze. Wygląda jak zabawka, cudownie prezentuje się w mojej łazience. Jedyne do czego mogę się przyczepić to zapach, który nie do końca mi się spodobał, przywodzi mi na myśl kredkę świecową.


Płyn Micelarny do demakijażu [klik]

Dzięki łagodnym substancjom myjącym nie powoduje zaczerwienień i zapewnia skórze poczucie komfortu. Dzięki oczyszczającym micelom makijaż jest zmyty szybko i skutecznie zarówno z twarzy jak i oczu oraz ust. Produkt nie powoduje podrażnienia delikatnej skóry twarzy, nie szczypie w oczy i zapobiega przesuszeniom.


Jest to naprawdę fajny produkt. Szybko i skutecznie usuwa makijaż. Nie wymaga tarcia skóry, wystarczy przyłożyć mokry wacik np. do oka i chwilę odczekać. W tym czasie produkt rozpuści nasz makijaż a my będziemy mogły cieszyć się łagodnie oczyszczoną skórą. Produkt został przebadany nie tylko dermatologicznie ale także okulistycznie więc mamy pewność, że jest dobry dla oczu, nawet tych wrażliwych. Nawet jeśli odrobina produktu dostanie się do oka nie powoduje to pieczenia ani uczucia "mgły" na oku. Dzięki swojej skuteczności i temu, że łatwo jest na wacik wylać tyle produktu ile potrzebujemy a nie pół butelki - jest wydajny. Pachnie bardzo intensywnie co nie każdemu może się spodobać. 


Wygładzająco-nawilżający jedwab do ciała [klik]

Balsam nadaje się do stosowania na wrażliwą skórę ze skłonnością do przesuszania. W tym kosmetyku ponownie spotykamy się z kompleksem HialuRose. Połączenie nawilżającego kwasu hialuronowego i bogatego w kwasy omega-6 oleju z wiesiołka sprawia, że balsam intensywnie nawilża skórę, odbudowuje barierę hydrolipidową skóry dzięki czemu ogranicza utratę wody ze skóry. Dodatkowo zawartość masła Shea regeneruje skórę, sprawia, że staje się gładka i elastyczna, a proteiny jedwabiu intensywnie wygładzają.


Balsam zamknięty jest w bardzo wygodnej tubie co pozwoli nam na zużycie go do ostatniej kropli. Ma lekką konsystencję, którą łatwo rozprowadzić na skórze cienką warstwą. Niemal natychmiast się wchłania pozostawiając skórę niesamowicie miękką i gładką. Przyjemnie nawilża, ale nie pozostawia tłustej warstwy . Świetnie nadaje się do stosowania po porannym prysznicu. Już kilka chwil po nałożeniu możemy się swobodnie ubrać chociaż biorąc pod uwagę jak cudownie wygładzona jest skóra po jego użyciu ja wcale nie mam ochoty się ubierać. Pachnie delikatnie i nienachalnie, nawet ładnie.

Wszystkie kosmetyki Oeparol Hydrosense zostały przetestowane dermatologicznie, są hipoalergiczne i nie zawierają parabenów. Więcej dermokosmetyków z tej i innych serii marki Oeparol możecie zobaczyć na stronie producenta [KLIK]


Jeśli znacie i polecacie inne kosmetyki z tej firmy to koniecznie dzielcie się wrażeniami w komentarzach!
Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

La Luxe Paris | Recenzja

środa, 18 maja 2016
Witajcie! Dziś przychodzę do Was z recenzją zbiorczą kilku produktów marki La Luxe Paris, które miałam okazję ostatnio testować. Już teraz powiem, że mam w tej gromadce swoich ulubieńców, do których na pewno powrócę gdy wykończę obecne opakowania! 
Trafiło do mnie ogółem siedem kosmetyków, w tym dwa lakiery do paznokci! Z większości jestem zadowolona i obiektywnie patrząc nie ma tu ani jednego bubla!


Wspomnę, że jest to marka zupełnie dla mnie nowa, nigdy wcześniej nie miałam styczności z tymi kosmetykami! Widziałam co prawda produkty pielęgnacyjne tej marki oraz szafy z kolorówką w Lidlu, ale nigdy wcześniej nie sięgnęłam po te produkty, więc tym bardziej się cieszę, że miałam szansę je przetestować.


Zacznę od tego, na czym znam się najlepiej czyli lakiery do paznokci [KLIK]. W moje rączki trafiły dwa przepiękne odcienie: Soczysty fuksjowy róż to 07, a ta idealna szarość - takiego koloru brakowało mi w moich zbiorach - to numer 14. Lakiery maja bardzo eleganckie, minimalistyczne opakowania, które świetnie prezentują się na półce. Mają rzadką konsystencję co ja akurat bardzo lubię w lakierach bo można nałożyć idealne cieniutkie warstwy, które ładnie się poziomują. Pędzelek jest cienki, długi i bardzo elastyczny, wygodnie się nim maluje i manewruje przy skórkach. Lakiery mają świetną pigmentację, pomimo rzadkiej konsystencji już przy dwóch warstwach możemy uzyskać pełne krycie. Dużym plusem jest też to, że bardzo szybko wysychają.


Od razu z miejsca przejdę do mojego ulubieńca z tego zestawu kosmetyków a jest to Liquid Precision Eyeliner [KLIK]. Jak sama nazwa wskazuje jest to płynny eyeliner w kałamarzu z gąbeczkowym aplikatorem, który większości użytkowniczek może przypaść do gustu. Ja nie przepadam za tego typu aplikatorami, jednak sam eyeliner bardzo mi się spodobał. Jest bardzo czarny i dobrze napigmentowany. Nie tworzy prześwitów, możemy narysować nim kreskę bez obawy, że zrobi nam się dziura i będziemy musiały dokładać produktu w nieskończoność. Zastyga dość szybko więc nie ma obaw, że nam się rozmaże lub odbije. Zastyga na piękny idealny mat. Ma wyjątkowo dobrą trwałość. Nie rozmazuje się i nie kruszy w ciągu dnia. Nie jest to produkt wodoodporny, więc nie wiem jak sprawdziłby się na problematycznej powiece, ale u mnie spokojnie wytrzymał 10 godzin i pewnie wytrzymałby dłużej, gdybym go nie zmyła.


Tusz do rzęs Volume Expert [KLIK] spodobał mi się ze względu na szczoteczkę. Sylikonowa z dość krótkimi ale gęstymi wypustkami ładnie rozdziela i pogrubia rzęsy. Daje naprawdę fajny efekt na moich dość cienkich rzęsach. Pięknie pogrubia je u nasady jednocześnie nie robiąc pajęczych nóżek na końcach. Łatwo się go aplikuje ponieważ nie skleja rzęs. Jest dość trwały, nie rozmazał mi się gdy podrażnione od wiatru oko zaczęło łzawić, nie zauważyłam tez żeby się kruszył czy osypywał. 


Do korektora do brwi [KLIK] podchodziłam jak pies do jeża. Produkt ma formę maskary z tradycyjną szczoteczką z włosia, czarny kolor i ogólnie jest do brwi, a ja kompletnie nie umiem sie takimi produktami posługiwać. Jak się okazało po pierwszym użyciu moje obawy były bezzasadne. Produkt bardzo łatwo się aplikuje. Szczoteczka pozwala wyczesać i ułożyć włoski jednocześnie aplikując na nie niewielka ilość produktu. Brwi po jego użyciu nie są czarne. Dzięki temu, że produkt jest pół transparentny włoski są przyciemnione, ujarzmione, ich kształt zostaje utrwalony ale nie uzyskujemy mocnego efektu. Całość wygląda bardzo naturalnie i nienachalnie. Jeśli nie będziemy dotykały brwi produkt utrzyma ich kształt przez cały dzień.


Podkład Magical Cover [KLIK] niestety nie jest dla mnie odpowiedni kolorem. Odcień 104 niestety ciemnieje na skórze i robi się lekko różowy przez co zupełnie nie pasuje do mojej twarzy. Mimo wszystko, gdy któregoś dnia miałam wolne postanowiłam nałożyć go na twarz i zobaczyć jak się spisuje. Producent obiecuje nam mocne krycie i kaszmirowe wykończenie. Krycie nie jest może najmocniejsze, ale określiłabym je jako średnie dające się budować nawet do pełnego. Podkład po chwili zastyga na skórze dając ładny matowy, ale nie suchy efekt. Nieprzypudrowany trochę zbiera się w załamaniach skóry, ale po utrwaleniu pudrem utrzymuje się bardzo ładnie. Może nie 24 godziny, ale przez pięć czy sześć wytrzyma spokojnie i nadal będzie wyglądał ładnie. Moim zdaniem to naprawdę dobry wynik jak na produkt za tak niską cenę! Dodatkowo ma SPF 10.


Produktem, który najmniej przypadł mi do gustu jest Błyszczyk 3D colour Fix [KLIK]. Nie dlatego, że jest zły bo oddałam go siostrze i ona bardzo sobie chwali. Jest to produkt dość gęsty i lekko kleisty na ustach. Dzięki temu jest o wiele trwalszy niż inne, bardziej wodniste błyszczyki. Daje mocny mokry połysk na ustach. Ocień 23 ma fuksjowo różowy kolor z mnóstwem złotych drobin brokatu. Kryje bardzo delikatnie i dość mocno rozświetla usta. Mi taki efekt zdecydowanie w tej chwili nie pasuje, ale gdybym dostała go kilka lat temu, gdy byłam nastolatką to byłabym zachwycona! Muszę pochwalić przepiękne, drogo wyglądające opakowanie i bardzo wygodny, spłaszczony aplikator, który nie nabiera zbyt dużej ilości produktu i jest nim łatwo precyzyjnie pomalować usta.


Ogólnie jestem dość pozytywnie zaskoczona jakością tych kosmetyków. Wśród siedmiu produktów znalazły się takie, które na pewno będę używać. Gdybym z całej siódemki miała polecić Wam jeden kosmetyk z pewnością byłby to eyeliner, który podbił moje serce swoją jakością. Pozostałe produkty są dobre, nie zawiodły moich oczekiwań. Myślę, że z pewnością mogę polecić je nastolatkom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z makijażem i poszukują niezłych jakościowo produktów za niewielką cenę. 

Gdybyście miały ochotę zapoznać się z całą ofertą marki La Luxe Paris to koniecznie zajrzyjcie na stronę producenta [KLIK] gdzie znajdziecie nie tylko kosmetyki kolorowe i pielęgnacyjne, ale także informacje o pojawiających się konkursach!


Koniecznie napiszcie mi w komentarzu czy miałyście styczność z tą marką i jakie są Wasze doświadczenia!
Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

Ślubne z mini cyrkoniami | Zdobienie

poniedziałek, 16 maja 2016
Od razu powiem, że nie! Nie są to moje ślubne paznokcie! Tzn. paznokcie moje tylko, że nie na mój ślub. Wgl na żaden ślub, po prostu tak mi przyszło do głowy! Z racji, że zbliża się sezon ślubny może komuś się coś takiego spodoba i się zainspiruje, może po prostu przyjemnie Wam się będzie oglądało, może spodoba Wam się sposób użycia takich maleńkich diamencików i stworzycie coś podobnego na własnych paznokciach. Dobra, nie rozgaduję się, oglądajcie!






Cyrkonie pochodzą z Born Pretty Store i są naprawdę malutkie! W słoiczku dostajemy podobno 300 sztuk. Nie liczyłam, wierzę na słowo, ale nie spodziewałam się, że naprawdę będą takie maleńkie! Są naprawdę cudne! Ja wybrałam dla siebie wersję multicolor czyli lśniące na najróżniejsze kolory. Same w sobie nie mają barwy, ale połyskują na różowo, złoto, niebiesko i trochę na zielono. Idealne do wszelkich zdobień, ale ja najbardziej chciałam użyć ich na bieli by niczym nie przytłaczać tego jakie są piękne! Mają kształt malutkich diamencików i nie za bardzo wiedziałam jak je przyklejać ale niezależnie od tego jak się za to zabierzemy to i tak się przykleją i będą trzymać. Mam plan wtopić je kiedyś w hybrydę! Na zdjęciu poniżej - nieostrym możecie zobaczyć jak ładnie migoczą.


Ozdoby możecie kupić na dziale Nail Art a konkretnie tutaj Korzystając z mojego kodu rabatowego JJG10 uzyskacie 10% zniżki na zakupy! Pamiętajcie też, że wysyłka jest darmowa na cały świat!




Jak Wam się podoba to zdobienie?
Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

NEW IN | Rossmann

sobota, 14 maja 2016
Witajcie! W poście o nowościach tego miesiąca obiecałam Wam wpis o moich zakupach z promocji w drogerii Rossmann. Jest ich tyle, że nie chciałam Was zamęczać nimi w tamtym poście, gdyż nie miałby on końca! Zakupy poczyniłam spore, szykuje się ogromne testowanie! Jeśli jesteście zainteresowane tym co kupiłam i może kilkoma słowami pierwszego wrażenia to zapraszam do dalszej części posta!


Największe zakupy zrobiłam podczas pierwszego tygodnia promocji. Co prawda nie kupiłam wszystkiego co zaprezentowałam na TEJ liście ale nie ze względu na to, że  nie udało się upolować upragnionego kosmetyku, ale przez to, że po obejrzeniu na żywo nie wydawał mi się już tak atrakcyjny. 


W pierwszej kolejności do koszyka wrzuciłam kosmetyk sprawdzony czyli korektor Astor Perfect Stay 24h. Świetna formuła i genialny kolor sprawiają, że z przyjemnością go używam i postanowiłam kupić jeden egzemplarz na zapas.

Z racji, że korektor tak cudownie mi się sprawdza postanowiłam wypróbować także podkład z tej serii. Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne niestety kolor ma za ciemny.

Podczas przyglądania się nowym paletkom do konturowania Rimmel postanowiłam dorzucić do koszyka swój ulubiony puder. Nie planowałam tego zakupu ale tuż przed promocją mój egzemplarz sięgnął denka więc jedno opakowanie na zapas nie zaszkodzi. Uwielbiam ten produkt więc na pewno go zużyję.


Najbardziej poszalałam w szafie Wibo. Kupiłam dwie kostki rozświetlające przypominające te z Bobbi Brown. Zbierają super opinie więc postanowiłam wypróbować. Po pierwszych testach jestem  zachwycona pigmentacją. Kolory wyglądają cudownie zarówno pomieszane jak i osobno. Kolory nie wiem czy pasują do mojej twarzy, ale nawet jeśli nie zużyję tych produktów do twarzy to będą super jako cienie do powiek lub do rozświetlania dekoltu latem.

Do mojego koszyka wpadły też kuleczki rozświetlające. Jeszcze nie wiem jak się spisują bo jeszcze nie otworzyłam!

W innej drogerii udało mi się upolować paletkę do konturowania Wibo 3 Steps to Perfect Face. Ciężko było, ale zdobyłam! Pierwsze wrażenie takie pół na pół. Róż jest bardzo ładny ale niestety taki jak we wszystkich paletach. Bronzer jest fajny, chociaż nie powiem, mam lepsze. Za to powalił mnie rozświetlacz. Cudowny, idealnie odbija światło, tworzy gładką taflę na skórze i ma genialny złocisty kolor.

Zdobyłam też róż Wibo Smooth'N Wear w dwóch kolorach, na których mi zależało. 5 jest dość intensywny i różowy za to 6 ma cudowny kolor na co dzień.  Taki nude, lekko beżowy, trochę brudnego różu i brązu. Takiego koloru nie było dotąd w moich zbiorach, a tyle razy widziałam podobne odcienie w tutorialach.


Tydzień drugi od samego początku nie miał być bogaty w zakupy i tak też było. Z mojej listy kupiłam tylko jedną rzecz, czyli cudowną paletkę Wibo Neutral Eyeshadow Palette, która jeszcze przed premierą znalazła się w moim zestawieniu najpiękniejszych paletek nude [KLIK]. Zbierała mieszane opinie w internecie, ale postanowiłam wypróbować ten kosmetyk na własnej skórze i jak na razie bardzo mi się podoba.

Poza planem były dwa matowe eyelinery z Lovely! Mam pastelowe eyelinery z tej firmy z edycji limitowanej z z ubiegłej wiosny, a teraz skusiłam się na coś nieco bardziej stonowanego. Wybrałam brąz i szarość czyli kolory idealne do lżejszych makijaży, gdy niekoniecznie mamy ochotę na głęboką i mocno widoczną czerń.


Ostatni tydzień promocji to produkty do ust i paznokci. Zawsze wydawał mi się najatrakcyjniejszy, o dziwo tym razem do mojego koszyka nie wpadło zbyt wiele. Na żywo większość produktów na które planowałam polować nie zachwyciło mnie na żywo.

Kupiłam tylko jedną pomadkę z Lovely Creamy Color w dziennym odcieniu. Jakoś nie miałam ochoty na więcej kolorów, sięgnęła tylko po naturalny kolor numer dwa. Na co dzień fajna, ale nie przetestowałam jej jeszcze na tyle, żeby się szerzej na temat tego produktu wypowiedzieć.

Kupiłam też lakier, a dokładniej rozświetlacz top coat z Wibo, który ślicznie połyskuje na różowo i złoto. Taki trochę efekt syrenki na zwykły lakier. Prawdziwe cudo!

Jednak największą przyjemność sprawił mi zakup masełko do ust Nivea. Mam w domu wersję waniliową,  ale zapach trochę mi się już znudził i miałam ochotę na coś bardziej letniego. Wybrałam wersję kokosową, która cudownie pachnie wakacjami w tropikach!



A Wy poszalałyście czy tym razem zakupy z głową?
Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »



SZABLON BY: PANNA VEJJS.