Moja włosowa Przemiana

niedziela, 22 maja 2016
Każda kobieta lubi zmiany. Zmieniamy zdanie, ubrania, kosmetyki... ale tym, co zmieniamy najczęściej jest fryzura! Włosy to coś takiego, co nie tylko my często zmieniamy ale coś, co także zmienia nas! Ani makijaż, ani ubrania nie są w stanie nas tak spektakularnie odmienić jak własnie włosy! 
Moja włosowa historia niestety nie będzie piękną bajką o Roszpunce i jej cudownych puklach. Ale zacznijmy od początku...


Płacz i zgrzytanie zębów

No może nie od początku bo samego początku niestety nie pamiętam, ale odkąd pamiętam nienawidziłam swoich włosów! Jako dziecko strasznie cierpiałam podczas czesania. Moje włosy od zawsze były okropnie trudne do rozczesania, kręciły się, puszyły niemiłosiernie! Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić jak bardzo, a ja niestety Wam nie pokażę bo w swoim mieszkaniu nie mam ani jednego swojego zdjęcia :( W każdym razie możecie sobie spróbować wyobrazić. Dodajcie sobie "fryzurę" do dziecięcej twarzy. Dramat, nie? Niestety dokładnie tak wyglądały moje włosy...

Jak teraz o tym myślę, to zasadniczo wcale się nie dziwię, że moje włosy tak wyglądały. Te sto lat temu nie było takiej świadomości rodzica w zakresie dziecięcej pielęgnacji, nie było takich kosmetyków jak teraz... Mama kupowała mi szampony dla dzieci, takie najtańsze, które oprócz ładnego zapachu nie miały żadnych innych zalet. Podejrzewam, że tylko jeszcze bardziej wysuszały delikatne dziecięce włosy. O odżywce też nie mogło być mowy. Przecież wszyscy "życzliwi" wiedzieli, że od używania takich specyfików włosy się jeszcze bardziej niszczą i potem się jest łysym! Jedyny "lepszy" kosmetyk, który pamiętam ze swojego dzieciństwa pojawił się w mojej pielęgnacji w okolicy trzeciej klasy podstawówki i był to spray ułatwiający rozczesywanie z Avon. Część z Was może go kojarzy - czerwony spray z zielonymi łapkami, przepięknie pachniał arbuzem! Niestety nie działał.


Gimbaza i pstro w głowie

Dopiero w przełomowym momencie, jakim jest bez wątpienia zmiana szkoły i przejście z podstawówki do gimnazjum zaczęłam osobiście zajmować się swoimi włosami. Oczywistym jest, że każda dziewczyna w tym wieku chce ładnie wyglądać. Też chciałam. Chciałam mieć ładne włosy! Wtedy zaczęło się lepsze dbanie o te włosy, żeby wyglądały lepiej, były mniej sianowate, mniej napuszone, mniej splątane. Tanie, drogeryjne odżywki i szampony do włosów farbowanych których używała moja mama, a ja jej podbierałam niewiele pomagały, ale przynajmniej nie szkodziły. 

Tu po raz kolejny napiszę, że się nie dziwię, moim włosom nie pomógłby nawet cud! W pogoni za pięknymi włosami i modną fryzurą niewiele myślałam o tym, czy im szkodzę. A szkodziłam im bardzo. Już pod koniec podstawówki strasznie modne zrobiło się mocne cieniowanie na prostych włosach. Kupiłam więc najtańszą dostępną prostownicę (25zł, które za nią dałam to był wtedy majątek) i codziennie katowałam swoje kosmyki wysoką temperaturą. Włosy mam bardzo trudne do wyprostowania, nadal się puszyły, a tania prostownica zamiast je wygładzać jeszcze potęgowała efekt siana na głowie. Prostowałam je nawet kilka razy dziennie, zniszczone końce obcinałam, bo przecież cieniowanie było modne, a im mocniejsze tym lepiej! 

Skutek tego był taki, że skończyłam ze smętnymi, cienkimi, popalonymi kosmykami, które łamały się i wypadały na potęgę! Jak teraz przypomnę sobie swoje włosy to wstyd mi za siebie i za własną głupotę. Jakby tego wszystkiego było mało, to nie wspomniałam przecież o najważniejszym! O grzywce! Bardzo długiej, cieniowanej grzywce, która zasłaniała mi pół twarzy. Trochę żałuję, że czasy mojego gimnazjum nie przypadły na czas obecny. Teraz noszenie okularów jest modne, wtedy nie było. Jako nastolatka wstydziłam się ich strasznie. Nie mając lepszego pomysłu próbowałam zakryć je włosami. Wyglądało to komicznie, ale zbiegło się z modą na TAKIE fryzury, więc powiedzmy, że moja grzywka nie budziła jakiejś powszechnej konsternacji.


Odkrycia Ameryki

Jakoś w połowie gimnazjum dokonałam kilku spektakularnych odkryć, które nieco polepszyły moją włosową sytuację. Przede wszystkim szkła kontaktowe, które uwolniły mnie od okularów i tej okropnej grzywki. Po drugie olejowanie. Używałam wtedy do tego oliwy z oliwek, bo nie wpadłam na to, że można kupić jakiś lepszy olejek, ale efekty były. Po trzecie... kolega z klasy, który stwierdził, że ładnie mi w kręconych włosach. Prostownica poszła wtedy trochę w odstawkę, chociaż nadal lubiłam siebie w prostych włosach. Zaczęłam wtedy zapuszczać swoje smętne kłaczki, co nie było łatwe, bo były zniszczone, słabe i bardzo wypadały. 

W tym czasie odkryłam też ... farbowanie! W gimnazjum i liceum przez moje włosy przeszła dosłownie tęcza. Zaczęłam od kruczej czerni, potem naszło mnie na ... granat! Rozjaśnianie całości nie wchodziło w grę, bo o ile jako dziecko miałam dość jasne włosy, to w późniejszym okresie naturalnie ściemniały i trudno je było odbarwić, chociaż próbowałam. Oczywiście sama w domu, czasem z pomocą mamy czy koleżanek - bo farbowanie w salonie fryzjerskim wydawało mi się zbędnym wydatkiem. Całych włosów jasnych nie miałam, ale spodobała mi się fryzura Christiny Perri czyli duże, jasne pasemko z boku. Coś takiego miałam na włosach bardzo długo, najpierw w połączeniu z ciemnymi włosami, potem z rudymi. Odcieni rudego miałam na włosach kilka, najpierw ciemny, rdzawy brąz, potem czysty rudy, przez chwilę także czerwony. 


Względna stabilizacja

W liceum skusiłam się także na ... zieleń! Tak, miałam włosy pomalowane na jaskrawą zieleń, na szczęście nie całe, tylko te przy twarzy. Ogólnie liceum było czasem kolejnych odkryć włosowych. Z lenistwa zaprzestałam regularnego olejowania, ale już bardziej świadomie dobierałam kosmetyki. Do swojej pielęgnacji włączyłam odżywcze maski i odżywki, świadomie wybierałam szampony przeznaczone do mojego typu włosów, zaczęłam walkę z łupieżem, który pojawił się najprawdopodobniej od ciągłego farbowania. Skoro stopniowo porzucałam prostownicę zaczęłam kombinować z układaniem. Odkryłam lakier do włosów, który unosił nieco moje smutne oklapnięte kosmyki, oraz piankę do włosów. To był mój sposób na puszenie. Na mokre włosy nakładałam baaardzo duże iloci pianki, zaplatałam w warkocz i rano budziłam się z posklejanymi od pianki strąkami, które przeczesałam palcami żeby rozkleić włosy i miałam loki bez ani jednego puszka, ale baaardzo obciążone i chociaż z daleka wyglądały świetnie to nadal widać było, ze są bardzo zniszczone i słabe. 

W połowie liceum moje włosy z grubsza odzyskały lepszy wygląd. Podcięłam nieco zniszczone końce, niemal całkowicie zrezygnowałam z prostowania i przestałam ciągle katować włosy farbą. W tym czasie nie eksperymentowałam wiele z włosami. Przez bardzo długi czas nosiłam trójkolorowe ombre, które chyba mi pasowało. 2/3 długości wtedy stanowił mój naturalny, ciemny kolor włosów, który stopniowo przechodził w rudy, a następnie w blond na samych końcówkach. Nauczyłam się żyć ze swoimi włosami, dbać o nie tak, żeby nie wyglądały tragicznie i nadawały się do noszenia. Wypracowałam sobie plan pielęgnacji, który pozwalał względnie zapanować nad fryzurą nie doprowadzając jej do ruiny. Mimo, że wciąż cierpiałam przy czesaniu, a włosy nadal mi wypadały to byłam względnie zadowolona ze swoich włosów. Oficjalnie zapanował między nami rozejm.


Pora na zmiany

W końcu jednak przyszła pora na zmiany. Kolejny przełomowy moment - wyprowadzka z rodzinnego miasta, rozpoczęcie studiów, samodzielne życie, samodzielne decyzje. Świadomość, że od tej pory nikt niczego za mnie nie zrobi zaowocowała jakąś rewolucją także w dziedzinie pielęgnacji włosów. Rozejm z moimi włosami zakończył się podpisaniem traktatu pokojowego. Dbanie o nie zaczęło sprawiać mi przyjemność. Drastycznie zmieniłam swoją pielęgnację włosów. Już nie dbam o nie "na pół gwizdka". Pozbyłam się kosmetyków, które nie działały, ale kupowałam je bo nic innego nie było na półkach mojego małego miasteczka. Zostało tylko to, co się sprawdzało. Zaczęłam testować nowości, odkryłam całe mnóstwo perełek. Intensywnie nawilżam i odżywiam włosy. Wzięłam się porządnie za walkę z wypadaniem i widzę poprawę. W mojej łazience zagościły nie tylko świetnej jakości maski i odżywki, ale także fantastyczna odżywka w sprayu bez spłukiwania oraz eliksir z olejkami, który pomaga mi ujarzmić niesforne końcówki. Podjęłam też "męską" decyzję i drastycznie ścięłam włosy żeby pozbyć się tego, co zniszczone. Bez brania jeńców i bez "tu jest tylko trochę zniszczone, może się da coś z tym zrobić".  Niemal całkowicie odstawiłam prostowanie, na co dzień unikam też nadmiernego stylizowania włosów i tylko czasem spryskuję je lakierem. Od czasu do czasu używam olejku arganowego. Podjęłam też inną męską decyzję i kupiłam Tangle Teezer. Nie zlikwidował ciągnięcia i bolesnego rozczesywania splątanych włosów, ale zdecydowanie mniej ich wyrywa. Na noc związuję włosy w warkocz, często też na co dzień noszę je zaplecione zamiast po prostu związane - zdecydowanie ogranicza to plątanie.


Piszę tego posta, czytam, poprawiam, przypominam sobie swoje włosowe historie samodzielnie i po konsultacjach telefonicznych z mamą i doszłam do pewnego wniosku. Od samego początku miałam tylko jeden dobry włosowy nawyk - jeden! Nigdy nie używałam suszarki. 

20 komentarzy:

  1. Super post i te rysunki włosów cudne <3
    Ja też miałam taki etap, że katowałam włosy prostownicą i chciałam je mocno cieniować :D ps. do tej pory nie lubię włosów obcinanych na prosto i wolę lekkie cieniowanie, no ale bez przesady :D
    Jedyne czego mi brakuje w twoim poście i na co czekałam do samego końca, to choćby jedno zdjęcie Twoich włosów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że najbardziej wyczekiwane były te zielone ;P
      Niestety ja raczej unikam zdjęć i efekt jest taki, ze swoich mam naprawdę niewiele. Głównie sa to zdjęcia z dzieciństwa, analogowe, które są w moim domu rodzinnym, a cyfrowych własnych mam zaledwie kilka i to nie do końca nadający Sieńko pokazania ;)
      Rysunki zrobiłam podczas nudnego wykładu więc rewelacyjne nie są, ale cieszę się, ze się podobają i dziękuję :)

      Usuń
  2. Chyba każdy przechodził okres codziennego katowania prostownicą,niestety i ja :) Później odkryłam keratynowe prostowanie,i dziś prostownica leży w szafce :D
    i podziwiam odwagę do noszenia zielonych włosów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba też kiedyś skuszę się na keratynowe prostowanie, ale na razie doprowadzam kudły do porządku ;)

      Usuń
  3. Świetny post! Heh, moja włosowa historia jest w sumie nudna. Nigdy nie prostowałam włosów, bo kocham moje loki i fale. Uwielbiam też mój kolor włosów, więc poza tym, że rok temu zrobiłam sobie ombre (tylko na końcówkach i u fryzjera), to nigdy ich nie farbowałam. A, przepraszam, na początku liceum mama mnie namówiła na pasemka, a ja głupia uległam i skończyłam z blond pasemkami na ciemnych włosach - do teraz się wstydzę :P Ale generalnie miałam zawsze zadbane włosy, czesałam tylko na mokro z zabezpieczeniem ich serum na końcach, używałam odżywek itp. I przez kilka lat miałam piękne włosy do pasa. Potem posypało mi się zdrowie i posypały mi się włosy i do teraz walczę, żeby mi odrosły i ze smutkiem wspominam czasy, gdy moje włosy były moją ozdobą. Ale już powoli przestaję mieć "liche kłaki", a zaczynam mieć sensowne włosy, całe szczęście :D
    W ogóle to serum Gliss Kur używam od dawna i bardzo lubię. Zużyłam już kilka opakowań mimo tego, że jest szalenie wydajne - nakładam "jedną pompkę" na końcówki po myciu. I działa, bo nigdy nie mam rozdwojonych końcówek :) A Tangle Teezer rządzi - kiedyś potrafiłam rozczesywać włosy 15 minut, a teraz to jest moment :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę takiej "nudnej" historii, ja swoje włosy zniszczyłam samodzielnie i własnymi rękami ;( cóż, ja nadal rozczesuję włosy przez 15 minut :(

      Usuń
  4. Zdjęcia i opis są super! :) Na szczęście dopóki nie poszłam do liceum to za bardzo nic nie robiłam z włosami, tzn. ich nie niszczyłam. Jedyne co, to je wycieniowałam (pozdrawiam fryzjerkę, która kilka lat obcinała mi, na moje życzenie, moje cienkie włosy w V, gdzie najdłuższe włosy były do zapięcia od stanika, a najkrótsze do brody :D Wtedy to jakiś czas je modelowałam, ale lenistwo wygrało :) No i na szczęście przed studniówką ścięłam je na prosto :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja historia włosowa też jest długa, suszarki już nie używam. Prostownicę może raz w miesiącu albo rzadziej :) Ciszę się, że znalazłam swój kolor i nie farbuję już ciągle włosów :) Pianka ich tak nie niszczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja suszarki nigdy nie używałam na szczęście :) A co do pianki to może nie niszczy włosów, ale taka ilość, jaką ja nakładałam na włosy na pewno nie przeszła niezauważona ;)

      Usuń
  6. Twoja historia jest może to źle zabrzmi,ale świetna:).Znaczy się,świetnie opisana a rysunki?wow!zazdroszczę takiego talentu,brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, cieszę się, że mój wpis się spodobał :)

      Usuń
  7. Po pierwsze: świetne rysunki ! Po drugie: chyba każda z nas ma jakieś włosowe grzechy z czasów liceum :) I dopiero z czasem stajemy się świadome tego co nam faktycznie pomaga w pielęgnacji i zamiast kupować tonę mazideł, bo są reklamowane itp skupiamy się na tym jednym, które faktycznie jest skuteczne i działa tak jak powinno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :*
      Co do świadomości to prawda, chyba każdy ma jakieś grzeszki i dopiero z czasem nabiera doświadczenia i staje się świadomym konsumentem niezależnie od tego czy chodzi o włosy czy i cokolwiek innego :)

      Usuń
  8. Super wpis, od razu początek mnie zachęcił i chciałam przeczytać jak u Ciebie to wyglądało :) W dzieciństwie miałam proste włosy, później zaczęła mi rosnąć grzywka bardzo kręcąca się,a właściwie był to taki sterczący lok, który strasznie mnie wkurzał (reszta włosów była prosta), później zaczęły mi rosnąć nowe włosy od czubka głowy, również kręcone, a reszta była prosta, więc bardzo chciałam mieć prostownicę, którą w końcu dostałam na gwiazdkę, byłam tak szczęśliwa, że od razu wstałam od stołu i poszłam prostować włosy :D To było w 6 klasie chyba, a później przez całe gimnazjum prostowałam włosy, dopiero na początku liceum postanowiłam rzucić prostownicę i jakoś odbudować swoje włosy (wtedy już prawie wszystkie włosy się falowały lub kręciły), bez prostownicy wytrzymałam ponad pół roku, a nawet i więcej, ale pewnego dnia naszło mnie na wyprostowanie ich i tak się sobie spodobałam znowu, że ponownie zaczęłam je prostować :D Później znowu ich nie prostowałam przez około 3, 4 miesiące, ale jednak prostownica wzywała mnie cały czas i od tamtej pory prostuję włosy. Czasami zdarzają się takie dni (zazwyczaj latem), że po umyciu włosów i ich nie suszeniu, nabierają pięknego skrętu i wtedy się nimi zachwycam przez cały dzień :) Cały czas myślę o tym, że przestać je prostować, ale problem w tym, że czasem ułożą się pięknie, a czasem mam zamiast loków puch na głowie, dlatego wtedy je prostuję :(
    Ale się rozpisałam :) Obserwuję i zapraszam na swojego nowego bloga http://kacikwandy.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż. Chyba każda osoba z kręconymi włosami tak ma, że raz włosy ułożą się pięknie i mamy na głowie loki i fale jak z reklamy a innym razem wyglądają jak skrzyżowanie pudla z zaginioną w górach owcą i aż żal na nie patrzeć :D

      Usuń
  9. Uwielbiam czytać włosowe historie ♥
    Powinnaś ją wysłać do Anwen :) A rysunki są przepiękne <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój komentarz. Chętnie przyjmę każdą Twoją opinię lub krytykę. Pamiętaj jednak, by nikogo nie obrażać ;)


Zostawiając komentarz wyrażasz zgodę na publiczne udostępnienie zawartych w nim treści oraz akceptujesz Politykę Prywatności!




SZABLON BY: PANNA VEJJS.