Delia Creamy Glam | Recenzja

czwartek, 17 listopada 2016
Nie wiem czy kiedykolwiek Wam to mówiłam, ale uwielbiam produkty do ust niemal tak samo jak lakiery do paznokci i róże do policzków. Mogłabym ich mieć miliony i nadal byłoby mi mało. Nie wiem też, czy kiedykolwiek wspominałam, że moja relacja ze szminkami jest dość specyficzna. Jak przypnę się do jakiegoś koloru to nie ma przebacz. Będę go katować i nosić dzień w dzień, aż mi się znudzi i przepadnie na kolejne tygodnie na dnie kosmetyczki, albo do czasu, aż zachwycę się czymś innym i w sumie efekt jest wtedy taki sam. Ostatnio szminką, której nie mogłam dać spokoju jest Delia Creamy Glam w numerze 115.



Pierwsze co zwraca uwagę w tej szmince to nie da się ukryć - opakowanie. Jest przepiękne. Złote, z grubego plastiku imitującego metal. Tłoczenia nadają jej wygląd niemal biżuteryjny, a minimalistyczny design sprawia, że spokojnie można by pomyśleć, że kosztuje znacznie więcej niż w rzeczywistości. Nie da się przejść obojętnie obok niej, zwłaszcza teraz, późną jesienią, gdy najchętniej wszystko pokryłabym złotem i migoczącymi akcentami.


Mimo, że opakowanie jest niewątpliwym atutem tego produktu to jednak najbardziej liczy się wnętrze. A co znajdziemy w środku? Przepiękny odcień ciepłej maliny. Niby kolor typowo letni, ale mnie on zachwycił w początkach jesieni i do niedawna grał pierwsze skrzypce w moim makijażu. Odcień ciepły i głęboki, zwracający uwagę. Zdecydowanie wychodzi na pierwszy plan i nie lubi konkurencji w postaci mocnych oczu. Za to cudownie podkreśla urodę.

Oprócz koloru ważna jest też konsystencja. W aplikacji jest miękka jak masełko i nakłada się ją z przyjemnością. Gładko sunie po ustach zostawiając równomierną warstwę o doskonałym kryciu. Oczywiście mimo tak łatwej aplikacji nie zaryzykowałabym nakładania jej bez lusterka, bo to jednak dość widoczny kolor i wymaga precyzyjnej aplikacji. 


Ci z was, którzy czytają mojego bloga regularnie i od dawna na pewno są teraz zaskoczeni - kremowa pomadka przy mojej miłości do suchego matu? No tak, zdarza się, zwłaszcza w ciepłe miesiące i w okresach przejściowych, gdy moje usta nie chcą współpracować z matowymi produktami. Jednak to, że produkt jest kremowy nie oznacza, że ma konsystencję błyszczyka, bo tego bym nie zniosła. Moje umiłowanie matu nadal trzyma się mocno i konsystencja tej pomadki przypadła mi do gustu ze względu na jej właściwości- nie jest to ani suchy mat, ani błyszczykowaty blask, po nałożeniu na usta pomadka daje kremowe w odczuciu i satynowe wizualnie wykończenie, co spodobało się i moim ustom i oczom.


Trwałość oceniam na plus, bo jak na taką formułę utrzymuje się zaskakująco długo. Napicie się wody z butelki nie zniszczy doszczętnie makijażu. Pomadka odbije się na dotykanej powierzchni ale nie zatrze się całkowicie. Gorzej już jest przy posiłkach bo wtedy pomadka schodzi, ale robi to równomiernie, nie pozostawiając koszmarnie wyglądającego rantu w połowie ust. Także same plusy.

Co jeszcze jest plusem? Gdyby tych zalet było Wam mało to mogę dodać, że pomadka pachnie cukierkami, aż mam ochotę ją zjeść <3 nbsp="" p="">

Dajcie znać czy podoba Wam się kolor i jakie pomadki lubicie na taki okres przejściowy oraz jesienny. Ja na jesień wracam do matów!
Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

Lisek | Zdobienie

poniedziałek, 14 listopada 2016
Co prawda za oknem śnieg zaskoczył mnie i moje zdobnicze plany nie mniej niż drogowców, ale zostało mi nieopublikowane zdobienie, które moim zdaniem powinno ujrzeć światło dzienne. Nie dlatego, ze jest jakieś wspaniałe, wyjątkowo odkrywcze czy coś. No ale spójrzcie tylko - czy ten lisek nie zasługuje na chwilę uwagi? Liski są przecież takie słodkie, że nie mogę kisić go w folderze do przyszłej jesieni, to byłaby zbrodnia! Poza tym, coś czuję, że czasu na zimowo-świąteczne zdobienia będzie w tym roku całe mnóstwo, zdążymy się jeszcze nimi znudzić. Także lisek zaprasza do oglądania!






Dajcie znać czy u Was jeszcze trwa złota jesień, czy już otuliła Was zimowa kołderka ze śniegu!
Chętnie się dowiem, czy lisek Wam się podoba!

Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

Vianek Peeling- maseczka | Recenzja

poniedziałek, 7 listopada 2016
Witajcie! 
Dziś odpoczniemy od nawału zdobień paznokci i opowiem Wam nieco o produkcie do pielęgnacji, który skradł moje serce i bez którego nie wyobrażam sobie swojej kosmetyczki. Mowa o peelingu-maseczce do twarzy marki Vianek - czyli polskiej marki będącej odłamem Sylveco.


Zanim przejdę do swoich zachwytów nad właściwościami tego produktu to opowiem najpierw nieco o sprawach technicznych.  Peeling marki Vianek jak już wspomniałam produkowany jest przez firmę Sylveco i należy do pomarańczowej serii odżywczej. Zamknięty jest w wygodnej miękkiej tubie, z której bez problemu wydobędziemy taką ilość produktu, jakiej potrzebujemy. Sam produkt ma konsystencję gęstej pasty pomieszanej z olejem - jest dość zbity ale też tłusty. Dzięki zawartych w nim odżywczych składnikach takich jak olej sojowy, olej z pestek moreli, olej rokitnikowy, masło kakaowe, masło shea, masło avocado oraz miód ma odżywiać, wygładzać, nawilżać i uelastyczniać skórę pozostawiając ją promienną i pełną blasku. Dodatkowo jest to produkt naturalny, zawiera zioła z ekologicznych upraw i jest nietestowany na zwierzętach.


Peeling ten jest z pomarańczowej serii odżywczej i trafił w moje ręce w naturalnej edycji pudełka JoyBox. Peelingów mechanicznych nie używam lub używam bardzo rzadko więc nie do końca byłam zachwycona tym produktem, jednak uwielbiam maseczki i miałam nadzieję, że skoro jest to produkt dwa w jednym to sprawdzi się także jako maska na twarz. Z jednej strony początkowa niechęć do produktu, z drugiej jednak pokładałam spore nadzieje, gdyż opinie o marce Vianek od samego początku były bardzo pochlebne, ponadto lubię poznawać produkty, które nie tylko są dobre, ale też naturalne i polskie! 


Przy pierwszym użyciu zastosowałam ten produkt jako peeling bo wydawało mi się, że to będzie jego główne zadanie. Czytając opis od producenta z tylu tuby spodziewałam się czegoś delikatnego, a on okazał się naprawdę porządnym zdzierakiem. Tutaj składnikiem ścierającym martwy naskórek nie jest cukier czy sól jak w większości naturalnych kosmetyków ale mielone siemię lniane, które nie tylko okazało się dość ostre, ale także nie rozpuszcza się w kontakcie z wodą, więc możemy masować nim twarz tak długo, jak uznamy za stosowne. Efekt jest natychmiastowy - po wykonaniu peelingu skóra jest idealnie gładka, czysta, a suche skórki po prostu przestają istnieć. 


Prawdziwa magia dzieje się jednak już po wykonaniu peelingu. Producent zaleca pozostawić produkt na twarzy na około 10 minut i tak też zrobiłam używając go po raz pierwszy. Po zmyciu nie spodziewałam się cudów, obawiałam się, że cera będzie podrażniona i zaczerwieniona po mechanicznym oddziaływaniu na nią. Zaskoczyło mnie jednak, ze skóra była pięknie ukojona, nawilżona i miękka. Odżywcze składniki zawarte w produkcie dały naprawdę satysfakcjonujący i widoczny efekt, wręcz nie mogłam przestać dotykać swojej twarzy. 


Po pierwszym użyciu byłam zachwycona, a teraz dosłownie zakochałam się  w tym produkcie. Używam go nieco inaczej niż za pierwszym razem, bo nie masuję skóry peelingiem zbyt długo - dosłownie kilka sekund podczas rozprowadzania produktu na twarzy- i pozostawiam na skórze na kilkanaście minut po czym zmywam go ciepłą wodą. Efekt za każdym razem mnie zaskakuje, skóra po tym produkcie jest cudownie miękka w dotyku, nawilżona, odżywiona i gładka. Żaden inny produkt do tej pory nie dał mi tak piorunujących efektów, dlatego jeśli jeszcze nie próbowałyście to koniecznie zapoznajcie się bliżej z tym produktem. Jestem pewna, że nie będziecie żałować!


Napiszcie koniecznie czy znacie ten produkt i jak Wam się sprawdza!

Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »

Sówka z kropek | Zdobienie

czwartek, 3 listopada 2016
Witajcie! 
Po upiornych Halloweenowych zdobieniach przyszedł czas na nieco wytchnienia. Jesień to w końcu nie tylko duchy i ciepłe szaliki. Ta pora roku mimo wszystko ma całe mnóstwo uroków i charakterystycznych motywów, które można wykorzystać jako inspirację. Ja tym razem zdecydowałam się na sówkę, która niezmiennie od lat kojarzy mi się z jesienią i powrotem do szkoły. Ale żeby nie było nudy sówka powstała z kropeczek, więc tylko wprawne oko dostrzeże z daleka nasz wzór. Którzy z Waszych znajomych są wystarczająco spostrzegawczy?





Jak Wam się podoba taka propozycja na jesień?
Dzięki i do następnego :*
Czytaj dalej »



SZABLON BY: PANNA VEJJS.