MUR Macaroons Chocolate Palette

niedziela, 13 stycznia 2019
Witajcie!
Powoli dochodzę do siebie po długiej i nieprzyjemnej chorobie, ale czuję się już na tyle dobrze by przyjść do Was z kolejnym wpisem! W planach był post z makijażami przy użyciu paletki, o której mogliście poczytać w ostatnim poście KLIK, jednak po zastanowieniu stwierdziłam, że ciekawiej będzie pokazać Wam najpierw wszystkie trzy pastelowe czekoladki, a dopiero później zaprezentować makijaże nimi wykonane. Wszystkie trzy paletki wydają mi się być ciekawe zarówno pojedynczo, ale osobiście traktuję je bardziej jak zestaw niż jako pojedyncze palety.
Dlatego dzisiaj będziecie mogli poczytać o kolejnej paletce Makeup Revolution czyli błękitnej Macaroons.


Opakowanie jak zawsze słodkie. Tym razem beżowe opakowanie ozdobiono błękitną roztapiającą się czekoladką. Moim zdaniem wyszło naprawdę uroczo, wygląd paletki przywodzi na myśl coś jednocześnie słodkiego, ale i orzeźwiającego. I moim zdaniem takie właśnie jest też wnętrze paletki. Zwykle czekoladki tej marki bazują na zwykłych, codziennych kolorach, tu jednak znajdziemy powiew świeżości w postaci intensywnych turkusów i lśniących niczym lukier cieni rozświetlających. 

Tak jak w poprzedniej palecie mamy tu osiemnaście cieni, wszystkie równej wielkości. Wypowiadałam się już jakie jest moje zdanie na temat tej zmiany więc chyba nie ma sensu się powtarzać. Jednak zmiana, dzięki której zamiast kolejnej bezużytecznej pacynki mamy w palecie nadrukowane nazwy bezpośrednio pod cieniami jest bezsprzecznie zmianą bardzo pozytywną. 

Tym razem w paletce znajdziemy cztery cienie matowe i czternaście nazwanych przez producenta shimmer. Gdy się im bliżej przyjrzymy widać, że nie są jednak dokładnie takie same w wykończeniu. Niektóre z błyszczących cieni mają wyraźne drobinki, inne dają efekt folii, a jeden jest niemal całkowicie matowy z ledwie widocznym satynowym połyskiem. 


Jeśli chodzi o jakość to z pewnością większość z Was wie, czego spodziewać się po tej palecie. Cienie różnią się między sobą jakością. Niektóre wypadają tak dobrze, że mogłyby konkurować z cieniami z wysokich półek, inne są trochę rozczarowujące. W ogólnym podsumowaniu paleta wypada dobrze, a momentami bardzo dobrze. Przy odrobinie cierpliwości i odpowiedniej technice da się z niej sporo wyciągnąć. Wiele razy o tym wspominałam, ale chyba muszę o tym mówić przy każdym wpisie - jakość cieni oceniam wyłącznie na podstawie moich własnych doświadczeń z paletą. Zwykle pracuję na mokrej, lepkiej bazie, używam zbitych pędzli i mam zwyczajnie "ciężką rękę" do cieni. Tak używane cienie sprawdzają mi się dobrze, mają pigmentację pozwalającą zbudować dość intensywny makijaż, nie sypią się przesadnie i blendują bez utraty pigmentu.

Przejdźmy jednak do zawartości paletki!


Coconut - we wstępie wspominałam o błyszczących cieniach przypominających mi lukier i to przede wszystkim o ten cień mi chodziło. W palecie wygląda na niepozorny, blady odcień, na skórze kiedy jest mało światła wydaje się niemal przezroczysty, ale gdy złapie światło... dzieją się cuda. To jeden z moich ulubionych cieni w tej palecie. Przepiękna, zielonkawo-złocisto-błękitna tafla blasku. Cudnie rozświetla makijaż, nadaje mu lekki kolorystyczny akcent jednocześnie nie będąc nachalnym.

Almonds - trochę skuchy i mało napigmentowany odcień beżu. W dodatku dość ciemny więc nie każdemu się sprawdzi. Szkoda, bo przez to, że jest idealnie wyważonym, neutralnym odcieniem bez wyraźnych żółtych czy różowych tonów, zapowiadał się naprawdę obiecująco. 

Craze - perłowy średni brąz w ciepłym odcieniu z lekką nutą miedzi. Miękki i ładnie napigmentowany.

Divine -  to ten cień o wykończeniu shimmer, który jest jak dla mnie niemal całkowicie matowy. Ciemny, brudny odcień zieleni przywodzi mi na myśl jakiś pojazd wojskowy. Ponieważ w palecie brakuje ciemnego matu ten cień w wielu przypadkach przydaje się do nadania głębi. Niestety trochę traci przy rozcieraniu ale nie na tyle by nie dało się tego uratować po prostu dokładając cień tam, gdzie tego potrzebuję.

Nom Nom - Prawdziwa gwiazda tej palety. Mocny, żywy turkus o niemal foliowym wykończeniu. Zaskakująco dobrze się rozciera nie tracąc przy tym intensywnego odcienia.

Baked with love - Jeden z czterech cieni matowych w tej palecie. Niestety bardzo podobny do dwóch innych i akurat moim zdaniem ten najmniej pasuje do palety. Jest nieźle napigmentowany. Średni brąz o tak ciepłych tonach, że pokusiłabym się o nazwanie go ciemnym ceglastym.


Dessert - Kolejny, który absolutnie kocham w tej palecie. W opakowaniu wygląda niepozornie, ot taki brzydki, brudny złoty, ale na skórze pokazuje swoje prawdziwe oblicze. W zależności od światła połyskuje na złoto lub nieco bardziej na zielono, w efekcie daje na powiece cudowny limonkowy blask. Jeszcze w żadnej palecie nie widziałam tak nietypowego cienia!

Petite - Kolejny cień błyszczący w odcieniu miedzianego brązu. Tym razem jaśniejszy i nieco bardziej miedziany niż brązowy. Ma też mocniejszy blask niż cień Craze dzięki czemu daje na skórze bardziej foliowy niż perłowy blask.

Sweet Treat - Jeśli komuś mało koloru w palecie to właśnie dotarliśmy do drugiego prawdziwie przyciągającego uwagę cienia. W palecie różni się minimalnie, jednak na skórze różnica jest mocno widoczna. Jest on nieco suchszy od Nom Nom przez co na skórze daje mniej foliowy, a bardziej lśniący drobinkami efekt. Różni się też kolorem, Sweet Treat jest bardziej morski, ma więcej zielonkawych tonów i jest mniej intensywny; kolor stanowi tu bazę dla mnóstwa srebrnego pyłku dającego efekt migotania na skórze.

Sugarcoated - po raz kolejny wspomnę o lurze, bo ten cień zdecydowanie najbardziej go przypomina. Na skórze bez światła wydaje się niemal niewidoczną srebrzysto-białą poświatą. Gdy złapie trochę światła widać, że oprócz połyskującej bieli ma w sobie sporo błękitu i odrobinę fioletu przez co daje na oku świeży, zmrożony efekt.

Blueberry - Wspominałam, ze cienie shimmer różnią się między sobą i na tym cieniu bardzo to widać. Baza w kolorze zgaszonego, przydymionego fioletu jest tylko tłem dla mnóstwa srebrnych iskierek. Żałuję, że jest tak suchy i trudny w pracy, bo można nim uzyskać fantastyczny efekt, jednak wiele osób z pewnością go nie polubi właśnie przez trudność w pracy

Whisk - Ten cień kojarzy mi się z whisky i nie wiem, czy to zasługa koloru czy też nazwa podpowiada mi to skojarzenie. To chyba najbardziej miękki i błyszczący cień w tej palecie. Daje oszałamiający foliowy blask. A kolor? Jak wspomniałam mi przypomina whisky - trochę złocisto-bursztynowy, momentami przywodzi na myśl stare złoto. 


Icing - Lekko połyskujący w wykończeniu. Dość ciekawy odcień zieleni, jednocześnie żywej i przygaszonej. Na skórze wychodzi nieco cieplejszy i mniej żywy niż w palecie.

Chocolate - Chyba najładniejszy matowy cień w palecie. Idealnie wyważony średni brąz o ciepłych, ale nie ceglanych tonach. Świetnie się rozciera, ale nie da się nim zbudować dużej intensywności.

Heavenly Bite - Bardzo podobny do poprzedniego. Średni matowy brąz tym razem ma w sobie więcej czerwonych tonów. Jest najsuchszy ze wszystkich matów i dość słabo się rozciera.

Finishing Touch - Cudny perłowy granat na ciemnej szarawej bazie. Trzeba się z nim przez to trochę pobawić żeby go ładnie rozetrzeć, ale kolor ma przepiękny i myślę, że byłby cudownym cieniem do urozmaicenia czarnego smoky eye.

Meringue -  miedziano -złoty odcień o perłowym wykończeniu. Ładnie połyskuje, jest miękki i pięknie odświeża makijaż przez swoje żywe, pomarańczowawe tony.

Dazzling - Ten cień lubię najmniej. Nie ze względu na pracę, bo zarówno pigmentacja jak i wykończenie z mnóstwem maleńkich iskierek pozwala uzyskać tym cieniem piękne efekty, ja jednak nie polubiłam się z kolorem. Szarawo-grafitowy odcień w połączeniu ze srebrnymi drobinami daje ładny efekt na swatchu, ale na oku mało komu pasuje, zwłaszcza, że rozciera się do szarego, który bardzo źle komponuje się z moim ciepłym typem urody.


W mojej ocenie paletka wypadła dobrze. Tylko niektóre cienie mogą wymagać więcej pracy i są to głownie cienie matowe. Zdecydowana większość wypada dobrze pod względem pigmentacji, sporo cieni błyszczących jest wprost zachwycających. Nie miałam z nią problemów przy pracy, cienie blendują się dobrze, można je budować i nie robią plam. Kompozycja cieni bardzo mi się podoba, nie można jednak powiedzieć, że jest idealna. Mała ilość matowych cieni nie byłaby może dużą wadą, gdyby nie to, że trzy z czterech matów w palecie jest do siebie bardzo podobnych. Wśród błyszczących cieni także znajdziemy kilka bardzo do siebie podobnych. Zdecydowanie na plus wyszłoby palecie gdyby zamiast tak zbliżonych odcieni w palecie znalazła się czerń czy ciemny brąz. Osobiście brakuje mi też matowego turkusu, który świetnie uzupełniłby te piękne błyszczące turkusy i morskości. Mimo to uważam, że paletę warto mieć chociażby ze względu na te cudowne limonkowe cienie, które mogłyby konkurować z dużo droższymi cieniami czy pigmentami. 


Koniecznie dajcie znać, czy paletka Wam się podoba, a może macie już ją i chcecie podzielić się swoją opinią? 
Dzięki i do następnego :*

Korzystając ze strony akceptujesz Politykę Prywatności
Czytaj dalej »



SZABLON BY: PANNA VEJJS.