Death by Chocolate | Hit 2014

piątek, 23 stycznia 2015
Czekolada, która nie tuczy? Tak! Teraz to możliwe! Jakiś czas temu za sprawą firmy Makeup Revolution na nasz rynek trafiła idealna czekoladka dla dziewczyn na diecie. Wygląda jak czekolada, pachnie jak czekolada, co prawda nie smakuje jak czekolada, ale ma zero kalorii i jest przepiękna! Czekoladka ta zawładnęła moim sercem już od pierwszego użycia, ale chcąc, zeby recenzja była rzetelna, wstrzymałam się z zachwytami. Po dwóch miesiącach używania przychodzę do was z recenzją i już na wstępie napiszę, że zachwyt mi nie minął! Wręcz przeciwnie, z każdym dniem kocham tę paletkę bardziej!


Opakowanie tej palety nie pozwala przejść obok niej obojętnie. Apetyczna rozpływająca się czekoladka. Naprawdę ładna, często takie "designerskie" kosmetyki za niską cenę wyglądają po prostu tandetnie, ale tutaj wszystko jest naprawdę ładne i porządnie zrobione. Jest wykonana z solidnego, grubego plastiku, myślę, że jakby mi spadła to nie rozleciałaby się. Obawiam się tylko, że może się rysować. Paletka jest dosyć duża, porównując ją do paletek Sleeka to będzie o około połowę większa.  To i jakość plastiku sprawia, że jest dosyć ciężka. W środku znajduje się duże lusterko, dobrej jakości. Idealnie się nada do zrobienia makijażu.


Paletka kosztuje 40 złotych i znajduje się w niej 16 cieni o łącznej wadze 22 gramów. Biorąc pod uwagę, że dwa z tych szesnastu cieni są dwukrotnie większe od reszty, to waga jednego cienia wynosi około 1,2 grama. Cienie mają naprawde bardzo przemyślany układ. Te, których przeciętna kobieta zużywa najwięcej mają podwojoną gramaturę. Są to - jasny matowy beż i cień rozświetlający. Pozostałe 14 cieni to połączenie matów, satyn i pereł w zarówno ciepłych jak i chłodnych odcieniach, w bardzo naturalnych kolorach z dużą przewagą brązów. 

 Cienie mają bardzo przyjemną, miękką konsystencję. Niby są to cienie prasowane, ale są lekko kremowe w dotyku. Ich pigmentacja jest na naprawdę wysokim poziomie. W większości nie ustępują jakością droższym cieniom L'Oreala czy Sephory. Fantastycznie się blendują, łatwo uzyskać nimi miękkie przejścia między kolorami. Cienie łączą się ze sobą przez co przejścia kolorów są bardzo płynne. Niestety jeśli nabierzemy ich za dużo mogą sie osypywać z pędzla na policzek, trzeba na to uważać i zawsze strzepywać nadmiar z pędzelka. 
Trwałość tych cieni oceniam jako bardzo dobrą. Nałożone bez bazy utrzymują się przez większośc dnia chociaż po paru godzinach lekko bledną. Ja nakładam je na korektor i spokojnie noszę je przez połowę dnia w nienaruszonym stanie, dopiero wracając do domu widzę, że ich intensywność zaczyna słabnąć, jednak nadal przez jeszcze wiele godzin wyglądają całkiem dobrze. Podejrzewam, ze na dobrej bazie wytrzymałyby cały dzień nienaruszone. 
W paletce znajduje się szesnaście cieni. Każdy z nich ma swoją unikatową nazwę, która jest zapisana na folijce znajdującej się wewnątrz opakowania. Gdy ułożymy folijkę równo w opakowaniu, nad każdym z cieni będzie znajdowała się jego nazwa. Znajdziemy tutaj aż sześć cieni matowych oraz dziesięć perłowych, mniej lub bardziej połyskujących. Dodatkowo do opakowania mamy dołączoną dwustronną pacynkę do cieni, która jak wiadomo nie za bardzo się przydaje, chociaż może być jeśli akurat nie mamy pod ręką pędzla.

 Przyjżyjmy się teraz poszczególnym cieniom:
White Light - Cień o podwojonej gramaturze. Ładny matowy beż, idealny do wyrównania kolorytu powieki, zmatowienia łuku brwiowego, a nałożony "cięższą ręką" w naturalny sposób rozjaśni wewnętrzny kącik
Don't Let Go - niesamowicie mocno błyszczący, chłodny ocień średniego brązu. Błyszczy tak mocno, ze nazwałabym to wręcz cieniem lustrzanym
Lick Me - pudrowy brudny róż. Matowy. Jedyny cień w tej palecie, który mi się nie podoba i zostału użyty tylko raz- do swatchy. Jest najsłabiej napigmentowany ze wszystkich.
Fool's Gold - mój ulubieniec z tej palety. Dosyć ciepły odcień złota,  bardzo napigmentowany, bardzo błyszczący. Absolutnie uwielbiam!
One More Bar - Matowy ciepły odcień mlecznej czekolady.  Bardzo mi się podoba, ale rzadko go wykorzystuję.
Pray for Me - Pięknie połyskuje. Jest to ciepły, złotawy odcień brązu. Jeden z moich ulubieńców.
Dipped - kolejny cień, który nazwałabym lustrzanym. Błyszczy tak mocno, że aż ciężko uchwycić jego kolor. Brązowo-szary, chłodny odcień
Tease Me - Szalenie napigmentowana, mocno błyszcząca perła. Kolor to stalowa szarość, może minimalnie okraszona brązem.


Break me Up - naturalny, chłodny, matowy brąz. Idealny do zaznaczenia załamania powieki w lekkich makijażach, w mocniejszych sprawdzi się do rozcierania górnej granicy cieni. Zużywam go chyba najwięcej ze wszystkich, dla mnie to on, zamiast cienia rozświetlającego, mógłby mieć podwójną gramaturę.
Consume Me - Niby to perła, ale jakaś taka słaba. Nawet powiedziałabym, że pogranicze perły i satyny. Kolor gorzkiej czekolady.
All is Lost - Matowa czerń. Nie jest to najczarniejsza czerń jaką w życiu miałam, ale daje radę.
Devour Me - Kolejny bardzo często używany cień. Matowy chłodny brąz, ciemny, momentami wyłapuję w nim nutkę fioletu.
Tear the Wrapper - Pięknie połyskująca miedź. 
Love You to Death - przepiękny ciemny fiolet. Chłodny, ale opalizuje na cieplejszy odcień.
Set Me Free - Srebrzysto-szary, bardzo mocno połyskujący i niesamowicie napigmentowany.
Bring Down Angels - Cień rozświetlający o podwojonej gramaturze. Ciepły odcień beżu, świetnie sprawdzi się nie tylko w wewnętrznych kącikach, ale też na szczytach kości policzkowych.


Podsumowując: Jest to świetna paletka za niewielkie pieniądze. Dostajemy tutaj naprawdę uniwersalne cienie, dobrej jakości, dodatkowo przepięknie opakowane. Podobno wzorowana jest na palecie Chocolate Bar z Too Faced, ale szczerze wam powiem, że ta jest nawet ładniejsza od oryginału. Świetnie sprawdzi się na wyjazdach, jest solidna, ma duże, jasne lusterko i pacynkę, która ewentualnie może zastąpić pędzel. Zawiera kolory matowe i błyszczące, ciemne i jasne, chłodniejsze i cieplejsze. Przeważają czekoladowe odcienie brązów. Można nią wykonać zarówno delikatny makijaż dzienny jak i mocny wieczorowy. Jeśli nie lubimy używać kolorowych cieni, to ta paletka w zupełności nam wystarczy i nie potrzebujemy niczego innego. Dodatkowo paletka czekoladowo pachnie, co jest już całkowitym dopełnieniem jej uroku.



Ciekawa jestem waszej opinii na temat tej palety. A może macie jej siostrzaną wersję? Polecacie coś z tej firmy?
Czytaj dalej »

Wspomnienie z wakacji | Hit 2014 | Essence Beach Cruisers

środa, 21 stycznia 2015
Wiem i od razu przepraszam, że mówię o kosmetyku, który już na pewno nie jest dostępny stacjonarnie (ale z pewnością można go nadal upolować w internecie), ale jest on dla mnie tak wielkim ulubieńcem minionego roku, jestem nim tak bardzo zachwycona i wiąże się dla mnie z tak pięknymi wspomnieniami, że nie mogę sobie odpuścić tej recenzji. Mam nadzieję, że mimo to chętnie ją przeczytacie i obiecuję następnym razem pokazywać kosmetyki jakoś tak szybciej, póki są dostępne :) 
Chcę dzisiaj wspomnieć o bronzerze z letniej kolekcji Essence, który towarzyszył mi podczas pierwszych wspólnych wakacji z moim (byłym już) chłopakiem nad morzem. Kupiłam go do lekkiego opalania buzi, bo jednak nad morzem by wypadało mieć nieco koloru na twarzy, używałam codziennie i mam przez to do tego kosmetyku ogromny sentyment. Jego piękny kokosowy zapach przypomina mi te kilka cudownie spędzonych chwil i w złe dni od razu poprawia mi nastrój


Jak zawsze zacznę od opakowania, jak wiadomo wygląd jest pierwszym czynnikiem decydującym o mojej chęci posiadania danego kosmetyku. Tutaj mamy okrągłą, dosyć ciężką puderniczkę z porządnego grubego plastiku. Myślę, że wytrzymałaby upadek na podłogę. Opakowanie zamyka się na "klik" i łatwo otwiera (nie złamiemy sobie paznokci), jest solidne, grube z przejrzystym wieczkiem "ozdobionym" napisami. mieści w sobie aż 10g produktu, więc raczej nie prędko mi się skończy.


Kosmetyk sam w sobie wygląda po prostu przepięknie. To matowy, raczej ciepły, jasny bronzer o przyjemnej pudrowej konsystencji, która nie pyli podczas nabierania na pędzel. Świetnie się sprawdza do ocieplania karnacji, a niektórym typom urody z pewnością nada się do konturowania. Po jego nałożeniu moja twarz wygląda na muśniętą letnim słoneczkiem. Na środku wytłoczona jest przepiękna palemka z matowego rozświetlacza wypełnionymi niedużymi złotymi drobinkami. wiem, że wiele osób nie lubi ich na swojej twarzy. Ja też niezbyt przepadam za efektem dyskotekowej kuli, ale palemki używałam w wakacje do nakładania na całą powiekę. Ciepły beżowy kolor ładnie wyglądał na powiekach, a drobinek w sumie nie nakładało się aż tak dużo jak mogłoby się wydawać. No i tak pięknie połyskiwały w letnim słońcu! 


Bronzer nakładam pędzlem Hakuro H14 omiatając czubeczkiem pędzla brzegi kosmetyku naokoło palemki, dzięki czemu mam na pędzlu niemal sam bronzer, bez złotych drobinek. Kosmetyk pięknie się rozciera i łatwo aplikuje. Ma delikatną pigmentację więc z pewnością nie zrobimy sobie nim plam. Nie da się z nim przesadzić i nawet moja niewprawiona ręka poradziła sobie z aplikacją bez robienia sobie krzywdy. Rozświetlacz nakładałam palcami i mam co do niego identyczne odczucia jak go bronzera. 


Jeszcze raz zaznaczę, ze wiem, kosmetyk ten jest już niemal niedostępny, ale dla mnie ma wartość sentymentalną i nie mogłam sobie darować napisania o nim kilku słów. Kojarzy mi się z osoba, która kiedyś była dla mnie bardzo ważna, uwielbiam jego zapach przywołujący na myśl lato i wakacje, wspomnienia miłych chwil. Ten bronzer zawsze będzie miał zaszczytne, honorowe miejsce w mojej kosmetyczce. 


Jeśli macie jakieś produkty, które budzą w Was wspomnienia napiszcie mi o tym w komentarzu. Też posiadacie kosmetyki, do których czujecie sentyment? Jeśli chcecie, podzielcie się swoimi historiami!
Czytaj dalej »

Blueberry Muffin | Up Girls 125

niedziela, 18 stycznia 2015
Dawno nie było żadnego lakieru. Zwłaszcza tak intensywnego, bo mamy przecież zimę, czas królowania ciemnych barw i zgaszonych odcieni. A u mnie na paznokciach coś soczystego, wpasowującego się w wiosenną pogodę za moim oknem. Może przywołam tym manicure więcej słoneczka?
Zaczynam się naprawdę lubic z tanimi kosmetykami. Nie tak dawno pokazywałam wam kredki do oczu firmy Up Girls, które mimo niskiej ceny sprawdziły mi się fenomenalnie! Teraz zaprezentuję wam lakier tej samej firmy, który również okazał się dobrym produktem. Naprawdę zacznę rozglądać się za kolejnymi produktami tej taniej firmy.



Firma/Seria: Up girls
Odcień: 125
Pojemność: 17 ml
Krycie: 2 warstwy
Cena: 3.99

Kolor:  Piękny soczysty niebieski wypełniony malutkimi drobinkami brokatu w kolorze złotym i granatowym. Gdybym miała nadać nazwę temu kolorowy to nazwałabym go "Blueberry Muffin" Bo tak mi się właśnie kojarzy. Jak słodka babeczka obsypana cukierkami
Wysychanie: Biorąc pod uwagę, że niczego spektakularnego się nie spodziewałam po tym kosmetyku to nie jestem zaskoczona. Wysycha długo, ale na szczęście "na gładko", brokat od niego nie odstaje po wyschnięciu.
Aplikacja: Bardzo zaskoczył mnie pędzelek. Jest ładnie, równo przycięty, długi i elastyczny, średniej szerokości. Za to konsystencja jest nieco uciążliwa, lakier jest gęsty i nakłada się grubymi warstwami
Krycie: Ja na paznokciach mam dwie warstwy tego lakieru, ale w zupełności wystarczyłaby jedna. Aplikuje się tak grubą warstwą, że nie ma potrzeby dokładać kolejnej.
Zmywanie: Zmywanie tego lakieru, jak każdego lakieru z brokatem nie należy do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych, ale spokojnie poradzimy sobie nawet bez folii.
Inne: Całkiem ładnie wygląda, buteleczka jest ciekawa, w kształcie klepsydry z lustrzaną górą nakrętki. Zupełnie nie zdradza ona, że lakier pochodzi z chińskiego marketu i kosztował nieco ponad trzy złote, za zawrotną pojemność 17 ml. Jedyne co zdradza jego pochodzenie jest to, że niestety niemiłosiernie śmierdzi.




Podsumowanie:  Nie jest to może najlepszy na świecie lakier, ale biorąc pod uwagę liczbę jego zalet i niewielkie wady - smród przy aplikacji i gęstą konsystencję - to lakier jest naprawdę dobry. Długo go nosiłam, cały czas ładnie wyglądał, nie ścierał się, nie odpryskiwał. Naprawdę mi się spodobał i żałuję, że nie wzięłam wszystkich kolorów! Dostawałam na jego temat wiele komplementów, a to o czymś świadczy!

Co o nim myślicie? Lubicie jogurtowe lakiery ? Dajcie mi znac czy miałyście styczność z lakierami tej firmy i jakie jeszcze polecacie mi wypróbować. Bo jak widać tanie lakiery nie muszą być złe :)
Czytaj dalej »

NARS Blush Orgasm | Hit 2014

czwartek, 15 stycznia 2015
Która z Nas nie marzy o Orgazmie? I wcale nie mam na myśli nic sprośnego! Przyznać się, świntuszki, kto pomyślał właśnie nie o tym, o czym powinien? ;P Oczywiście, że mam na myśli róż do policzków z NARS. Kosmetyk, który jest już kultowy, otoczony aurą chwały i tęsknych westchnień milionów kobiet. Dorobił się już setek podróbek, niemal każda firma ma w swojej ofercie kosmetyk pretendujący do miana dupe cudownego orgazmu. Po prostu nie ma siły, żeby pozostać niewzruszonym na jego magiczną aurę. Ja nie lubię wydawać na kosmetyki dużych sum, a jemu uległam przy pierwszej nadarzającej się okazji. Bez namysłu, bez protestów, dałam się ponieść ekstazie i wiecie co? Nie żałuję!


Co jest przyczyną jego kultowości? Przede wszystkim niespotykanie piękny kolor. To taki chłodny róż z nutą koralu, jednocześnie odbijający się na cudowną brzoskwinkę i złoto. Kolor jest wielowymiarowy, naprawdę rzadko można spotkać w innych firmach tak bogaty, głęboki kolor. Nie ma tu żadnych chamskich drobinek. To subtelna tafla złocistego blasku. Dlatego tak pięknie wygląda na policzku użyty bez dodatkowych atrakcji. On sam tak cudownie modeluje twarz, że spokojnie możemy zrezygnować z brązera, a z rozświetlacza to nawet powinnyśmy. Do tego jest bardzo uniwersalny. Przez swoje jednocześnie ciepłe i chłodne tony będzie pasował to prawie każdego typu urody.


Opakowanie tego kultowego kosmetyku jest takie jak lubię. Czarne, matowe, minimalistyczne. Ozdobione jedynie nazwą firmy. Wykonano je z solidnego, dość ciężkiego plastiku. Przez to, że jest matowe wygląda bardzo profesjonalnie, ale niestety trzeba je co jakiś czas czyścić, gdyż drobinki różu i innych kosmetyków przyczepiają się do niego. Zamyka się na "kilk" i łatwo otwiera. Nie na tyle, żeby otworzyło się w kosmetyczce czy torebce, ale nie połamiemy sobie paznokci otwierając je. Dodatkowo róż dostajemy w identycznym jak opakowanie kartoniku, a środek zabezpiecza dodatkowo folia, na której ponownie umieszczono nazwę firmy. Z tyłu znajduje się mała naklejka zawierająca niezbędne informacje: nazwę koloru, gramaturę i termin ważności od otwarcia.


W środku znajduje się też bardzo przydatna rzecz, a mianowicie lusterko. I to całkiem porządne lusterko, nie zniekształca obrazu, nie zmatowiało mi przez czas użytkowania (od kwietnia) i już raczej nic się z nim nie stanie. Nie jest zbyt duże, ale w "polowych warunkach można się w nim przejrzeć i nawet umalować. Służyło mi do wykonywania codziennie makijażu podczas wyjazdu nad morze. Jak widać na zdjęciu Selfie sobie w nim nie zrobię, ale do jakiś poprawek lub makijażu na szybko jest w sam raz. 


Trochę zaskoczyła mnie jego konsystencja. Nie wiem czemu, ale spodziewałam się miękkiej, pudrowej konsystencji, która obficie nakłada się i na pędzel i na policzek. Jest jednak zupełnie inaczej. Róż jest dosyć twardy, na pędzel nakłada się w umiarkowanej ilości i zdecydowanie zostaje na policzku a nie na pędzlu. Przypomina mi raczej róże wypiekane, a nie pudrowe. Pigmentację na w związku z tym na średnim poziomie. Moim zdaniem jest to plus, bo wygląda jakoś tak... naturalnie. Nie jest plamą różu, a subtelną połyskującą chmurką. Nie zrobimy sobie nim krzywdy, do tego łatwo się rozciera więc nawet niewprawiona ręka da sobie z nim radę.


Nie przyczepię się też do jego wydajności. Posiadam go od kwietnia, czyli niedługo minie rok, używam bardzo często, a zużycie, jak same widzicie na zdjęciach jest raczej niewielkie. Przyznaję, że obawiałam się trochę na jak długo mi on wystarczy, ale coś czuję, że posłuży mi jeszcze bardzo długo. 
Co do trwałości, to z pewnością każda kobieta po tak kultowym kosmetyku oczekiwałaby naprawdę wiele. Ja też wiele oczekiwałam i nie zawiodłam się. Ja niestety mam głupi nawyk dotykania twarzy w ciągu dnia, oczekuję więc, że mój makijaż przetrwa te niedogodności w przyzwoitym stanie przez co najmniej kilka godzin. Nakładając ten róż mam pewność, że mi się nie zetrze. Mogę iść na całonocną imprezę i wrócić rano z pięknie zarumienionymi policzkami. Mogę wyjść rano na maraton po sklepach, przymierzać setki ciuchów, a wieczorem wyglądać, jakbym dopiero co go użyła.


Na zdjęciu poniżej kolor widać słabo, ale zależało mi na uchwyceniu tej pięknej tafli. Niektórzy przyrównują ten róż do Sleeka Rose Gold, który kolor ma nawet trochę podobny, ale jego blask jest wręcz nachalny i zdecydowanie wieczorowy. Tutaj mamy leciutką taflę. Nazwałabym to subtelnym rozświetleniem. Zdecydowanie nie zgodzę się z pokutującą w internecie opinią, że Orgasm nie nadaje się dla cer koło czterdziestki bo będzie podkreślał zmarszczki. I zwykle opinia ta poparta jest tym, że Sleek źle na takiej cerze wyglądał. Dla mnie to bzdura, NARS jest tak subtelny, że nawet cera mojej mamy wygląda w nim młodzieńczo.

Podsumowując, czy jest wart całej swojej sławy? Tak! Mimo, że jest potwornie drogi (ok 140 zł za 4,8g produktu) i słabo dostępny, to naprawdę nie żałuję tego spontanicznego zakupu. To róż o najpiękniejszej na świecie nazwie i efekt jaki daje owa nazwa doskonale określa- orgazm. Ubrana w niego cera wygląda naturalnie, jest rozświetlona, jakby leciutko wilgotna, rozpromieniona emocjami! Świeżo, młodzieńczo, seksownie! 




Co sądzicie o tym kosmetyku? Macie oryginał czy może jeden z licznych odpowiedników? Dajcie znać co o nich sądzicie i jak wam się sprawują. A może rozświetlający róż do was nie przemawia i jesteście zwolenniczkami matów?


Dziękuję za uwagę i do następnego :*


Czytaj dalej »

Bell BB Cream Lightening Concealer | Hit 2014

wtorek, 13 stycznia 2015
Oj chyba Was pochwaliłam! Ostatnio tak się w poście cieszyłam, że jest Was tu co raz więcej, dużo mnie odwiedzacie, dużo komentujecie... to teraz mam za swoje, ostatni post, chociaż same o niego prosiłyście, nie cieszył się zbytnim zainteresowaniem. Mam nadzieję, że ten przyjmie się lepiej, bo jest o kosmetyku niedrogim, dobrze dostępnym i zapewne znanym niektórym z Was. Czyli o moim ulubieńcu pod oczy, który odkryłam dopiero niedawno, ale pokochałam od pierwszego użycia.


Zacznę od opakowania, które moim zdaniem jest bardzo przyjemne dla oka. Korektor dostajemy w podłużnym, beżowym opakowaniu przypominającym długopis. Na opakowaniu znajduje się biała naklejka, na której oprócz skromnego, prostego designu znajdziemy informację o składzie i czasie ważności od otwarcia. Dużym plusem jest to, że na zakrętce znajduje się naklejka z numerem i nazwą koloru. Ponadto produkt oryginalnie zapakowany jest również w kartonik (którego nie ma na zdjęciach, ale jeśli chcecie zobaczyć jak wygląda to tutaj znajdziecie zdjęcie razem z kartonikiem), na którym umieszczone są ponownie informacje z naklejki i który utrzymany jest w podobnej stylistyce co samo opakowanie. 


Produkt wyposażony jest w wygodny pędzelkowy aplikator. Wystarczy przekręcić by na pędzelek wydobyła się niewielka ilość korektora. Znacznie ułatwia to aplikację, możemy nałożyć produkt bezpośrednio na skórę, a jeśli komuś się chce męczyć pędzelkiem (ja preferuję wklepywanie palcami) to można również rozprowadzić i rozetrzeć korektor przy pomocy tego aplikatora. Stapia się ze skórą na tyle dobrze, ze nie wymaga jakiejś wybitnie pieczołowitej aplikacji.


Mój kolor to 010 czyli jasniutki, żółty odcień, który idealnie sprawdzi się przy neutralizowaniu zaczerwienień i cieni pod oczami, a także lekko rozświetli. Korektor dobrze się rozprowadza, ma przyjemna, kremową konsystencję, która szybko zastyga i staje się lekko pudrowa w dotyku. Dzięki temu zastyganiu, nawet nieprzypudrowany korektor utrzyma nam się przez wiele godzin, nie ścierając się i nie gromadząc w załamaniach skóry. Wymaga jednak dobrze nawilżonej skóry pod oczami, co prawda sam z siebie nie wysusza skóry, ale przez swoje zastyganie może podkreślać ewentualne zmarszczki.


Moim zdaniem korektor ma dobre, chociaż nie oszałamiające krycie, co możecie zaobserwować na zdjęciu, po stronie pokrytej korektorem żyłki na mojej dłoni są zdecydowanie mniej widoczne. Korektor ma dosyć dziwny, słodko-pudrowy zapach. Nie jest on nieprzyjemny, ale zdecydowanie chemiczny. Dodatkowym plusem tego produktu jest SPF 15, w tak wrażliwym miejscu każda ochrona przed słońcem się przyda.

Podstawowym minusem tego korektora jest jego wydajność, nie wiem ile jest go w opakowaniu, producent nie umieścił tej informacji na opakowaniu, ale wystarczył mi zaledwie na półtorej miesiąca stosowania, co nawet biorąc pod uwagę jego niską cenę (ok 18 zł w drogerii Natura), nie jest zbyt ekonomiczne. Ponadto kończy się dość niespodziewanie. Pod koniec nie wypływa z niego mniej produktu, ani nic takiego... po prostu nic nie zwiastuje nadchodzącego końca. W pewnym momencie niespodziewanie się kończy, co w niektórych sytuacjach może okazać się dużym problemem. 


W podsumowaniu nie mogę powiedzieć nic innego, jak to, że jest to świetny korektor dla osób które nie mają dużych problemów z cieniami pod oczami. Wystarczy do zatuszowania drobnych sińców lub niedoskonałości, świetnie się utrzymuje, nie ciemnieje i ma bardzo korzystną cenę. Wedlug producenta ma jeszcze nawilżać i wygładzać, ale szczerze mówiąc tego akurat nie zauważyłam.Zawiera filtrz przeciwsłoneczny i mineralne pigmenty. Jedynie jego wydajność (lub jej brak) może okazać się problemem, ja jednak polubiłam go na tyle, że podczas promocji zaopatrzyłam się w kilka sztuk na zapas i nawet niespodziewany koniec nie jest mi straszny.


Jeśli miałyście ten produkt dajcie znać co o nim myślicie. Napiszcie mi też jakie są wasze hity w kategorii korektorów pod oczy, chętnie poczytam i może odkryję coś nowego

Dziękuję za uwagę i do następnego!


Czytaj dalej »

Kredki Up Girls | Hit 2014

piątek, 9 stycznia 2015
Dzisiaj zapraszam na długo wyczekiwaną recenzję tanich i dobrych kredek do oczu. Jakoś nie mogłam się zabrać do napisania o nich, a to dlatego, że do niedawna pisałam wyłącznie o lakierach i każda próba napisania o czymkolwiek innym (a do posta o kredkach podchodziłam kilkukrotnie) kończyła się niezadowoleniem z wykonanej pracy i chwilowym porzuceniem tematu. Tym razem jednak czuję, że dam sobie radę z tym tematem! To co ostatnio dzieje się na moim blogu, wasza liczna obecność, dała mi takiego motywacyjnego kopa, że teraz uporałabym się chyba z każdym tematem :)


Konturówki do oczu Up Girls występują w sześciu kolorach i kupić możemy je w zestawie; w kartonowym opakowaniu przypominającym opakowanie zwyczajnych szkolnych kredek. Są to konturówki automatyczne, co jest ogromnym plusem ponieważ nie trzeba ich temperować (jak zapewne wiecie, nienawidzę temperować kredek). Na końcu każdej kredki znajdziemy gąbeczkę do rozcierania, która moim zdaniem jest bardzo kiepska, twarda i mało elastyczna, a w dotyku przypomina raczej lekko porowatą gumę niż prawdziwą gąbkę.


Design opakowania jest bardzo prosty. Zwykła, czarna kredka, ozdobiona kolorowym paseczkiem z nazwą koloru i błyszczącymi złotymi napisami, które błyskawicznie się ścierają. Z tego co (było kiedyś) widać na opakowaniu mają być to kredki długotrwałe i wodoodporne. Nie do końca bym się z tym zgodziła, nie jest to produkt, który utrzyma nam się cały dzień, ale z pewnością nikt nie oczekuje tego po kredce za 4 złote.


W takim razie jak jest z jakością kredek? Są one dosyć miękkie i dobrze napigmentowane. Co prawda poszczególne kolory nieco różnią się od siebie jakością, ale jest to nieznaczna różnica. Dobrze się rozcierają, ale nie zastygają, więc trzeba uważać by dotykając oka ich nie zetrzeć. Wilgoć faktycznie nie jest im straszna. Deszcz, pot czy łzy nie rozpuszczają ich, przez co nie trzeba się obawiać efektu pandy w deszczowy dzień. Do tego będą dobre nawet dla osób z opadającą powieką (moja mama taką ma) ponieważ się nie odbijają. Utrzymują się spokojnie przez kilka godzin, jednak po pewnym czasie kolor blednie. Na linii wodnej utrzymują się krócej, ale ja i tak ich tam nie nakładam, gdyż czasami podrażniają mi oczy.

Przejdźmy teraz do kolorów. W opakowaniu znajdziemy sześć kredek w dość uniwersalnych kolorach. Pierwsze trzy są typowymi odcieniami dziennymi, które na pewno każda kobieta ma w swojej kosmetyczce. Pozostała trójka to odcienie kolorowe, ale ich dużym plusem jest to, że są to kolory przygaszone, zbrudzone, przez co dodadzą makijażowi nieco koloru jednoczenie nie będąc nachalnymi i rzucającymi się w oczy. W opakowaniu znajdziemy:
Black- klasyczna intensywna czerń, najbardziej miękka ze wszystkich
Grey - fajna stalowa szarość, idealna dla osób, które nie chcą podkreślać linii rzęs rzucającą się w oczy czernią. Również bardzo miękka i dobrze napigmentowana
Brown- Chłodnawy, ciemny odcień brązu. Taka gorzka czekolada. Początkowo chciałam używać jej do wypełniania brwi, jednak jest do tego zbyt miękka. Uwielbiam ją stosować do podkreślania linii rzęs w codziennym makijażu, ponieważ jest mniej nachalna od czerni i wygląda naturalniej niż szarość
Purple - pod względem konsystencji lubię ją najmniej ze wszystkich, ponieważ jest jakaś taka sucha i słabo napigmentowana. Ale kolor ma przepiękny- głęboka jesienna śliwka
Dark Blue - też nie jest jakoś fenomenalnie napigmentowana, ale ma ładny odcień, szarawej, ciemnej niebieskości, moim zdaniem wręcz wpadającej w granat
Green - największe zaskoczenie tego zestawu. Chłodna choinkowa zieleń. Nie myślałam, że polubię sie z tym kolorem, a jak się okazuje, w sezonie świątecznym była moją ulubioną.


Podsumowując dostajemy w niskiej cenie fajny produkt, który moim zdaniem warto wypróbować- nawet jeśli komuś by się nie sprawdził, to wydając 4 zł nie będzie nam żal. Nie jest to coś, po co należy biec i miec koniecznie. Pokazuję je wam raczej dlatego, że dla mnie są pewną makijażową rewolucją - przekonałam się dzięki nim do używania kredek, a do tego do używania kolorów w makijażu dziennym. Koniecznie powiedzcie mi, co myślicie na temat kupowania tanich kosmetyków, a także czy macie jakieś produkty, które zrewolucjonizowały wasze myślenie o makijażu.
Dziękuję za uwagę i do następnego! :)

Czytaj dalej »

Lovely Extra Lasting | Hit 2014

wtorek, 6 stycznia 2015
 <a href="http://www.bloglovin.com/blog/10356869/?claim=rmj5qpjux6j">Follow my blog with Bloglovin</a>

Dziewczyny, na samym początku chcialabym wam podziękować, ze tak licznie ostatnio odwiedzacie mój blog! Dziękuję za mnóstwo komentarzy, które ostatnio dostałam, nawet nie wiecie jakiego mi to dało kopa pozytywnej energii i przede wszystkim chęci do pisania! A raczej, że chętniej teraz dla was piszę możecie zauważyć, bo posty zamiast pojawiać się dwa razy w tygodniu w tej chwili pojawiają się co drugi dzień! Dziękuję, że jesteście :*
Niedawno pokazywałam wam swoich ulubieńców minionego roku [KLIK]. Postanowiłam pokazać wam ich bliżej, gdyż to kosmetyki, na które naprawdę warto zwrócić uwagę! Zacznę od supertrwałych pomadek w płynie od Lovely. Jeśli uważnie czytacie moje posty wiecie, że pokochałam je od pierwszego użycia!

 Zacznę od opakowania, które jest całkiem przyjemne dla oka. Prosty design z czarną nakrętką, wykonane z grubego, porządnego plastiku, któremu nie straszne będą upadki nawet z dużej wysokości. Zaskoczyło mnie to, że napisy się nie ścierają mimo przechowywania w kosmetyczce, noszenia w torebkach, walizkach i kieszeniach. Mieszczą w sobie 6 ml produktu i kupić je możemy za około 9 złotych.
Pomadki pięknie pachną, owocowo, jakimiś cytrusami. Wiem, że znam ten zapach, ale nie mogę przypomnieć sobie skąd.

Trwałość produktu oceniam jako idealną. Moim pierwszym kolorem był ostry róż, więc każdy ubytek w kolorze zostałby przeze mnie od razu dostrzeżony. Ale dostrzegać nie było czego. Produkt utrzymuje się przez długie godziny, nie straszne mu pocieranie, gadanie, różnego rodzaju napoje ani nawet posiłki (no dobra, te bardziej "mokre" go pokonują). Nie odbija się na szklankach ani ustach ukochanego. Nie przyklejają się do niego włosy, przez co nie roznosi się po całej twarzy. Używając tego produktu mam pewność, ze pozostanie na moich ustach w perfekcyjnym stanie.
Wykończenie jest BARDZO matowe i wymaga idealnych ust, gdyż każda sucha skórka zostanie przez niego podkreślona. Do tego, jak to zwykle z matowymi produktami bywa, może przesuszać usta, więc stosując go musimy zadbać o odpowiednią pielęgnację. Oczywiście można nałożyć na niego pomadkę lub nawilżający błyszczyk, ale znacznie obniży to trwałość produktu.

Numerek 01 to bardzo ładny odcień nude. Neutralny, naturalny zgaszonego różu z nutką beżu. Nie jest ani przesadnie ciepły, ani zbyt siny i myślę, ze będzie pasował bardzo wielu typom urody. Doskonały do noszenia na co dzie, niezobowiązujący, pasował będzie do każdego makijażu i każdej stylizacji. Idealny do szkoły, pracy i w sumie na każdą inną okazję. Przyglądając się zdjęciom możecie zauważyć, że różni się nieco od pozostałych dwóch kolorów. Ma dość duży aplikator z kosmatej gąbeczki ściętej pod skosem. Produkt jest gesty, kremowy i dobrze napigmentowany jednak podczas aplikacji trzeba uważać, żeby nie porobiły się prześwity. W przeciwieństwie do numerów 02 i 03 troszeczkę się lepi po zastygnięciu.


02 jest mocnym różem, który trafił do mnie jako pierwszy. Ma raczej neutralną tonację, ale już nie każdemu będzie pasował. Jak widać (po umazanym "patyczku") różni się w swojej formule od nudowego kolegi. Aplikator jest mniejszy, precyzyjniejszy, wykonany z tej samej kosmatej gąbeczki co reszta. Konsystencja jest rzadka, wręcz wodnista, ale tak mocno napigmentowana, że pokrywa usta doskonale i bez prześwitów już za pierwszym pociągnięciem. Dzięki temu nakłada się o wiele łatwiej i szybciej. Kolor wżera się w usta już po chwili od nałożenia, przez co ewentualne ubytki są mniej widoczne. Po zastygnięciu  nie klei się zupełnie.

Ostatnim z gamy jest kolor 03 czyli idealna krwista czerwień w chłodnawej tonacji. Ten kolor będzie pasował wielu typom urody, ale na pewno nie na każdą okazję.  To kolor zdecydowanie wieczorowy, elegancki i uwodzicielski. Jak widać na zdjęciu, w kwestii aplikatora i konsystencji wszystko jest jak wyżej. Mały gąbeczkowy aplikator, wodnista konsystencja i pigmentacja, która powala na kolana. Tu również kolor wżera się w usta już chwilę po aplikacji, dlatego należy być ostrożnym przy nakładaniu bo jeśli wyjedziemy poza kontur, skóra zabarwi się w tym miejscu na czerwono. Tak samo jak różowy kolega, po zastygnięciu nie jest klejący

Pomadki tuż po nałożeniu na skórę i już po wyschnięciu. Jak widać są bardzo matowe i lekko ciemnieją.


Podsumowując, uważam, że Lovely Extra Lasting to fantastyczny produkt za niską cenę. Firma oferuje nam co prawda małą gamę kolorów, jednak są one niezwykle uniwersalne. Znajdziemy tutaj bardzo ładny odcień dzienny, coś mocnego i eleganckiego na wieczór i lekko szalony kolor idealny na imprezę. Dodatkowo, w tej serii znajdziemy także bezbarwny top coat, który nabłyszczy usta nie zmniejszając trwałości pomadek.
Produkt, jak każdy zresztą, nie jest pozbawiony wad, ma zarówno swoich zwolenników jak i przeciwników. Ja zdecydowanie należę do zwolenniczek tych pomadek, a Wy? Macie, znacie, lubicie? Podzielcie się swoją opinią w komentarzu :)

Czytaj dalej »

Śnieżne pazurki

niedziela, 4 stycznia 2015
Śnieg co prawa już dawno stopniał. Po migoczącym białym puchu pozostały już tylko wspomnienia. Zima to już jest tylko z nazwy, bo nie wiem jak Wy, ale ja u siebie zdecydowanie widzę wczesnowiosenną pogodę. Co prawda wiosennych temperatur jeszcze nie czuję, ale co tam, zostaje nadzieja :P Wiem jednak, że wśród was są miłośniczki zimy i mroźnych klimatów za oknem, toteż specjalnie dla tych z Was, które tęsknią za śniegiem, przygotowałam śnieżne, mroźne, zimowe pazurki. Subtelne, delikatne, iskrzące. Do tego w macie, żeby brokatowe akcenty grały pierwsze skrzypce.








Do zdobienia użyłam:
- Flormar Matte M01 White Board
- Sensique Fantasy Glitter 216 Disco Lights
- Srebrny lakier z Chińskiego marketu
Czytaj dalej »

NEW IN: Grudzień 2014 | Garść przemyśleń

piątek, 2 stycznia 2015
Skończył się kolejny rok. Wchodzimy w kolejny, każdy zapewne pełen nadziei, że będzie lepiej, wiele osób robi noworoczne postanowienia, a wiele zastanawia się nad tym, co ten rok wniósł nowego w życie. Mnie również ten czas nastroił do przemyśleń i pewnego podsumowania. Czy to był dobry rok? Szczerze mówiąc nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony, strata bardzo bliskiej osoby, którą bardzo "odchorowałam", potwornie schudłam, zawaliłam kilka terminów dotyczących pracy dyplomowej, do tego jeszcze postępująca choroba... z drugiej jednak strony w ciągu ostatnich dni bardzo wiele się zmieniło. Zdałam sobie sprawę, że nie mogę się ciągle bać, ze nie dam rady. Powoli wszystko zaczyna się układać. Zniknęły z mojego otoczenia osoby, które chociaż uważałam, że są dla mnie ważne to jednak nie były warte obecności w moim życiu. Przestałam tęsknić za ludźmi, którzy mnie tylko ograniczali i obciążały moje życie swoją negatywną energią. Przestałam się bać samotności i dokonałam klasyfikacji wartości w moim życiu. Poczułam nareszcie ulgę, cieszę się wolnością. W nowy rok wchodzę z podniesioną głową, mając w sercu nadzieję i wiarę, że będzie lepiej, a w pamięci zachowany bagaż doświadczeń. Zaczynam wszystko od nowa bez żalu, bez gniewu, bez pretensji do kogokolwiek.
To będzie rok ważnych życiowych przemyśleń i decyzji. Przede mną matura, a następne wybór i rozpoczęcie studiów. Nowe miejsce, nowi ludzie, może nowa miłość? Przede wszystkim nowe możliwości. I po raz pierwszy nie boję się zmian. Chyba w końcu dorosłam :P

Po tym przydługim, nudnawym wstępie chciałabym was zaprosić do obejrzenia moich grudniowych nowości. I już naprawdę nie przedłużając, przechodzimy do zdjęć :)



Na początek lakiery. W tym miesiącu trafiły do mnie cztery sztuki, na temat których się jeszcze nie wypowiem, bo nie miałam na razie okazji ich użyć. W tym miesiącu jakoś nie miałam chęci na malowanie paznokci, a jeśli już mi się zdarzało, to wybierałam spokojne, stonowane i jednolite, sprawdzone lakiery. 
Flormar Matte M01 White Board wygralam w mini-głosowaniu na fanpage Cienistości swoim zdobieniem z liskami :)
Deborah Lippmann Cleopatra in New York to wygrana z rozdania u Adrianny, z której naprawdę mega się cieszę
My Secret Nail Art 230 Poppies and the Blue Sky oraz 234 Endless Night Party To dwa urocze toppery, które planuję pokazać w najbliższym czasie. Są prezentem świątecznym od siostry.


Jak to się mówi - kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma w kartach. A ja mam w rozdaniach. Tym razem było to rozdanie u Ewlyn w którym miałam okazję wygrać kilka kosmetyków Avon. W skład wygranej wchodzą, rzeczy, których w większości też jeszcze nie miałam szansy użyć więcej niż przy rozpakowywaniu paczki i obejrzeniu zawartości. W paczce znalazłam: Spray utrwalający makijaż, SuperShock Brights Mascara Emerald i Royal (Czyli choinkowa zieleń i cudowny kobalt), Neonowe konturówki Aqua Shock i Magenta Max, Szminka Ultra Colour Bold Pink. Ponadto, w paczce znalazły się próbki oraz naszyjnik z pięknym mlecznym kamieniem.



Perfecta Softlips Mint kupiłam ponieważ pokończyły mi się wszystkie balsamy do ust a niczego innego ciekawego nie było w Drogerii. Już po kilku uzyciach wiem, że będę go lubić, ale nie na tę porę roku. Poczeka do lata, wtedy sprawdzi się o wiele lepiej.



Pędzle Sunshade minerals zestaw 18 szt. Chciałam dostać na gwiazdkę pędzle, gdyż czułam pewien niedosyt, moja mała kolekcja przestała mi wystarczać. Wiola, która jest najlepszą ciocią świata, zakupiła dla mnie ten oto zestaw w cudownym etui. Jeśli będziecie chciały, to po jakimś czasie uzywania napiszę o nich obszerniejszą recenzję.


  
GlamGlove rękawica do mycia pędzli. Mikołaj w tym roku przeprowadził wywiad środowiskowy i pełną konsultację z innymi Mikołajami. Skoro dostałam taki wielki zestaw pędzli to rodzice sprawili mi uroczą różową rękawicę. Pierwsze wrażenie jak najbardziej na plus :)



Pochwalcie się swoimi gwiazdkowymi prezentami. Powiedzcie, czy dla was był to dobry rok?
Na koniec życzę wam wszystkiego dobrego w nowym roku! :*
Czytaj dalej »



SZABLON BY: PANNA VEJJS.